Spis treści
- Tytuł książki: „Mamo, dasz radę!” brzmi bardzo optymistycznie. Czy jest wiarygodny dla kobiety, która po urodzeniu dziecka często myśli, że „już nie daje rady” i ma ochotę uciec na bezludną wyspę?
- Są mamy, które zamiast „bezludnej wyspy” wybierają internet i piszą blogi…
- Jak wygląda dzień piszącej mamy? Czy zaraziła Pani swoje dzieci umiejętnością opowiadania, pasją czytania?
- Po przeczytaniu Pani książki nietrudno odnieść wrażenie, że jest Pani mamą… nieidealną. Przyznanie się do tego to dziś dowód odwagi. Nasze mamy, mimo braku tysiąca udogodnień, nie miały chyba tylu bolączek i rodzicielskich dylematów…
- Książka "Mamo, dasz radę" pozwala spojrzeć na codzienne zmagania z dystansem i humorem. Czy dzieci potrafią Panią rozbawić?
- Poradnik dla młodych mam
- Co Pani czuła, gdy minęła pierwsza euforia po urodzeniu dziecka? Czy początki macierzyństwa to była sielanka?
- Czy ciąże były dla Pani czasem rozmów z lokatorami brzuszka, czy czasem niepokoju, a może zachętą do działania?
- Czas spędzany z dziećmi to czas, którego nie da się z góry zaplanować. Co w trudnych chwilach bycia mamą dodaje Pani otuchy?
Rozmawiamy z Dorotą Smoleń, autorką książki „Mamo, dasz radę! Macierzyństwo od A do Z”, autorką blogów od-rana-do-wieczora.blog.pl; czytam-dzieciom-blogspot.com, mamą 7-letniego Piotrusia i 5-letniego Michasia.
Tytuł książki: „Mamo, dasz radę!” brzmi bardzo optymistycznie. Czy jest wiarygodny dla kobiety, która po urodzeniu dziecka często myśli, że „już nie daje rady” i ma ochotę uciec na bezludną wyspę?
Pragnienie ucieczki na bezludną wyspę dopada mnie przynajmniej raz dziennie... Każda z nas „daje radę”, ale tylko my same wiemy, ile nas to kosztuje. To naturalne, że chcemy pięknie wyglądać, smacznie gotować, mieć czysty dom, uśmiechnięte dziecko i jeszcze czuć się spełnione zawodowo, czyli być jak Anna Mucha, Magda Gessler i Martha Stuart jednocześnie. Pogodzenie tego wszystkiego jest bardzo trudne, szczególnie gdy nie mamy wsparcia w osobie męża, babci czy niani. Warto się zastanowić, czy to wszystko jest konieczne tu i teraz – może zamiast ścierać kurz, lepiej położyć się z dzieckiem i przespać godzinę albo ugotować zupę na trzy dni.
Są mamy, które zamiast „bezludnej wyspy” wybierają internet i piszą blogi…
Prowadzę bloga od 2003 roku, zaczęłam na długo przedtem, zanim zostałam mamą. Pisuję wieczorami, gdy dzieci zasną, albo gdy są w szkole i przedszkolu, ale w ciągu dnia zapisuję ich powiedzonka i fragmenty naszych rozmów. To takie perełki, które chcę zapamiętać albo wokół nich buduję historię, którą opowiadam czytelnikom. Piszę bloga dla siebie, bo bardzo lubię kontakty z czytelnikami, ale piszę też dla dzieci, żeby miały pamiątkę z pierwszych lat swojego życia. Mamy, zapisujcie takie rzeczy, bo warto!
Jak wygląda dzień piszącej mamy? Czy zaraziła Pani swoje dzieci umiejętnością opowiadania, pasją czytania?
Oczywiście, to był mój priorytet. Czytałam moi synkom, odkąd byli w stanie skupić uwagę na lekturze. Obaj zaczęli czytać samodzielnie przed ukończeniem 5. roku życia, w tej chwili siedmioletni Piotruś czyta płynnie i z ekspresją, a pięcioletni Michaś odczytuje całe wyrazy. Piotruś ma już na koncie pierwszą napisaną książeczkę: otrzymaliśmy wspólną nagrodę w konkursie Bazgroł 2012 za bajkę o Królewnie Wtyczce i ośmiu przedłużaczach. Jak wygląda dzień piszącej mamy? Nie jest tak, że wszyscy chodzą na palcach, bo mama pisze. Kiedy w domu są dzieci, zdążę najwyżej poczynić notatki, a do pisania siadam wieczorem, albo o dziewiątej rano, kiedy odwiozę dzieci do szkoły i przedszkola i ogarnę poranny chaos domowy. Nie mogę się zatracić w pisaniu, bo ok. 15 jadę po dzieci, a wcześniej muszę ugotować obiad, zrobić pranie, posprzątać kuchnię – zająć się tysiącem drobnych spraw, które czyhają na każdą panią domu.
Po przeczytaniu Pani książki nietrudno odnieść wrażenie, że jest Pani mamą… nieidealną. Przyznanie się do tego to dziś dowód odwagi. Nasze mamy, mimo braku tysiąca udogodnień, nie miały chyba tylu bolączek i rodzicielskich dylematów…
Niewątpliwie mamy teraz większe możliwości, naszą trybuną stał się internet, jesteśmy lepiej słyszalne. Nasze mamy mogły najwyżej ponarzekać do sąsiadki czy przygodnych znajomych w sklepowej kolejce. One miały wielkie problemy dnia codziennego: nakarmić i ubrać dzieci, gdy sklepy świeciły pustkami. Jednak były też inne oczekiwania wobec rodziców, nie można ich w żaden sposób porównać do dzisiejszych. Nikt nie słyszał o teoriach psychologicznych, które dziś są powszechnie znane, mało komu przychodziło do głowy, że dziecku może stać się krzywda na podwórku. Powielając wzorce wyniesione z domu, rodzice nie analizowali swoich postaw względem dzieci, które przede wszystkim miały być czyste i nie przynosić wstydu. Dzisiaj dziecko znajduje się w centrum rodzicielskiej uwagi, często wszystko kręci się wokół niego. Nie wystarczy już nakarmić, oprać i nauczyć mówienia „dzień dobry” sąsiadom. Od maleńkości dzieci trzeba uczyć, rozwijać i – moje ulubione słowo! – stymulować rozwój. Zdarza się, że matka, aby podołać tej presji, zawiesza na kołku własne ambicje i skupia się wyłącznie na rozwoju dziecka. Nie mówię, że to źle, jeśli ma z tego frajdę, gorzej, jeżeli czuje się tym sfrustrowana i zmęczona, ale uważa, że inaczej nie można.
Książka "Mamo, dasz radę" pozwala spojrzeć na codzienne zmagania z dystansem i humorem. Czy dzieci potrafią Panią rozbawić?
Uwielbiam zabawne powiedzonka moich dzieci. Motywem, który przewija się przez nasze rozmowy, jest sprawa mojego wieku: ilekroć pytali, ile mam lat, odpowiadałam, że osiemnaście i że dziewczyny zawsze mają osiemnaście lat. Wiedzą, ile naprawdę wiosen liczę, ale sekret. Na tym tle dochodzi do zabawnych sytuacji, gdy np. Piotruś mówi do mojej znajomej: „Ciociu, a ja wiem, ile ty masz lat – osiemnaście!”. Wtedy znajoma mdleje z zachwytu i deklaruje Piotrusiowi dozgonną miłość. Albo Michaś pyta, ile mam lat, a Piotruś odpowiada: „Oczywiście osiemnaście, bo kobieta więcej nie dożyje”.
miesięcznik "M jak mama"Poradnik dla młodych mam
Książka „Mamo, dasz radę! Macierzyństwo od A do Z” ukazała się w 2011 roku nakładem wydawnictwa Pestka. Autorka jest koordynatorką akcji społecznej „Macierzyństwo bez lukru”.
Co Pani czuła, gdy minęła pierwsza euforia po urodzeniu dziecka? Czy początki macierzyństwa to była sielanka?
Wyjąwszy mroczny czas trzech miesięcy, gdy codziennie od godziny 17 do północy dziecko wiło się w ataku kolki, z przerwą na kąpiel i drzemkę po kolacji, a ja czułam się kompletnie bezradna, było naprawdę sielsko. Problemy zaczęły się, gdy urodził się Michaś. Pogodzenie potrzeb dwójki maleńkich dzieci było dla mnie niezwykle trudne. Mąż, który bardzo angażował się w opiekę nad Piotrusiem, nie potrafił zająć się dwójką naraz, więc nie miałam już takiej odskoczni jak przy pierwszym dziecku. Stanęłam wobec emocji, z którymi sobie nie radziłam. Teraz wiem, że powinnam była od początku znaleźć pomoc, ale chciałam udowodnić sobie i całemu światu, że dam radę. I dałam, tylko bardzo dużym kosztem. Dziś myślę, że zbyt dużym.
Czy ciąże były dla Pani czasem rozmów z lokatorami brzuszka, czy czasem niepokoju, a może zachętą do działania?
O czasie przepełnionym rozmowami z dzieckiem w brzuchu można mówić tylko w przypadku pierwszej ciąży, każda kolejna mija na rozmowach z owocem pierwszej. Uwielbiałam kontemplowanie swojego brzucha, głaskałam go i zafascynowana patrzyłam, jak się rusza, mruczałam do mieszkającego w środku Piotrusia. Pomna złotych rad doświadczonych koleżanek, spałam na zapas, delektowałam się bezruchem i tym, że po raz ostatni w życiu nic nie muszę. Uczyłam się francuskiego, nawet zaliczyłam państwowy egzamin.Druga ciąża minęła mi jak z bicza trzasł, czasu ani warunków na kontemplację już nie było, tym bardziej na beztroskie wysypianie się czy naukę języków obcych. Każdy dzień upływał mi pod znakiem przetrwania do czasu powrotu męża z pracy.
Czas spędzany z dziećmi to czas, którego nie da się z góry zaplanować. Co w trudnych chwilach bycia mamą dodaje Pani otuchy?
Mówi się, że „jeden uśmiech wszystko wynagradza”, jednak nie każdemu i nie wszystko. To prawda, że nie ma dla mnie większej radości niż usłyszeć: „Kocham cię, mamo” albo: „Mamo, jesteś najpiękniejsza” i że wtulanie się w małe, pachnące ciałko jest wielką przyjemnością. Uwielbiam, gdy moi chłopcy siadają mi na kolanach i przytulają się, całują mnie spontanicznie. I gdy chodzimy razem na spacery, trzymając się za ręce. Bardzo lubię z nimi rozmawiać. Są moim natchnieniem, gdyby ich nie było, nigdy nie napisałabym książki. Czuję się spełniona jako mama, ale też zdaję sobie sprawę, że życie bez dzieci jest bardziej beztroskie, swobodne i daje szansę na zaznanie ciszy, której chwilami bardzo mi brakuje. Ktoś, kto nie ma dzieci, nie wie, co traci, a znowu ten, kto je ma, oprócz ciężkiej pracy i trudnych emocji doświadcza radości, dumy i satysfakcji, których nie da się opisać…