Polska mama na Teneryfie - droga do macierzyństwa Polki mieszkającej na Wyspach Kanaryjskich

Drogi do macierzyństwa i rodzicielstwa bywają zaskakujące, wzruszające, ale i trudne, pełne lęków i obaw. Poznaj historię młodego małżeństwa z Polski, na stałe mieszkającego na Teneryfie. Ich synek został poczęty podczas wakacji w Polsce, w chłodny majowy wieczór. Chcieli się w przyjemny sposób ogrzać i zrobilii to na tyle skutecznie, że przy okazji całkiem nieświadomie dokonali cudu stworzenia. Ich niepokój budziło jedynie szczepienie przeciw WZW B, którego ostatnia dawka została podana mamie już po zapłodnieniu.  

Polska mama na Teneryfie

i

Autor: photos.com

Spis treści

  1. Ciąża w hiszpańskiej przychodni
  2. Zdrowo przez ciążę
  3. Będziemy mieli syna
  4. Chwila spełnienia po długim porodzie

Dopiero zaczęliśmy przygotowania do ciąży. Mieliśmy zacząć starania za jakieś trzy, cztery miesiące. Będąc w Polsce, przyjęłam jeszcze ostatnią dawkę szczepienia przeciw WZW B. Szczepiąc się, nie wiedziałam, że już jestem w ciąży, i jak tylko pojawiło się we mnie przeczucie, że noszę w sobie maleństwo, ogarnęło mnie przerażenie. Gdy po powrocie na Teneryfę zrobiłam test i zobaczyłam dwie kreski, nie wiedziałam, czy cieszyć się, czy płakać. Ogromna radość była zagłuszana przez niepokój: jaki wpływ mogło mieć to nieszczęsne szczepienie na moje maleństwo? Zaczęłam szukać w internecie informacji na ten temat w trzech językach: polskim, angielskim i hiszpańskim. Najciemniejsze scenariusze dotyczące wpływu szczepienia na płód znalazłam na polskich stronach, ale była tam też historia mamy, która będąc w ciąży, nieświadomie poddała się temu szczepieniu i mimo to urodziła zdrowego synka.

Ciąża w hiszpańskiej przychodni

Na Teneryfie pracuję legalnie i przysługiwała mi w ciąży opieka lekarska na tych samych warunkach, co każdej Hiszpance. Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, udałam się na wizytę do lekarza pierwszego kontaktu. Moje pierwsze zetknięcie z publiczną służbą zdrowia na wyspie bardzo mnie rozczarowało. Kiedy oznajmiłam doktorowi, że jestem w ciąży i potrzebuję skierowanie na badania krwi i wizytę u ginekologa, zapytał, czy przyniosłam ze sobą test ciążowy, który byłby jakimś potwierdzeniem tego, że noszę w sobie maleństwo. Widząc osłupienie na mojej twarzy, tłumaczył, że badania krwi są drogie i on powinien mieć pewność, że ja rzeczywiście ich potrzebuję. Poczułam się w tej całej sytuacji bardzo źle. Skierowanie na badanie krwi otrzymałam, ale miało ono zostać wykonane dopiero za trzy tygodnie, a na wyniki miałabym czekać kolejne dwa. Zmartwiła mnie myśl, że przez całą ciążę czeka mnie szarpanina, długie kolejki i tak odległe terminy badań. Przemyśleliśmy wszystko z mężem i stwierdziliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie wykupienie prywatnego ubezpieczenia, które pokryje wszystkie badania i wizyty u ginekologa w trakcie trwania ciąży, poród oraz pobyt w szpitalu. Ubezpieczenie było dość drogie, ale zapewniło nam spokój, wizyty lekarskie w miłej atmosferze, profesjonalną opiekę, a więc wszystko to, co trudno przeliczyć na pieniądze.

Zdrowo przez ciążę

Na pierwszą wizytę szłam z duszą na ramieniu. Ciągle martwiłam się o skutki szczepienia. Pani doktor uspokoiła mnie jednak. Zapewniła, że nie mam powodu do niepokoju, że szczepienie było bezpieczne. Na USG usłyszeliśmy bicie serca naszego maleństwa. Ta chwila była dla nas bardzo wzruszająca. Zrozumieliśmy, że naprawdę będziemy rodzicami. Pani doktor wydrukowała nam zdjęcia naszego malutkiego jeszcze dziecka i zapewniła, że wszystko jest tak, jak być powinno. Z gabinetu wyszłam uskrzydlona i wreszcie gotowa na to, by cieszyć się ciążą. Po 12. tygodniu powiedzieliśmy rodzinie i znajomym o ciąży, i wreszcie mogliśmy dzielić naszą radość z innymi. Chciałam, aby jak najszybciej pojawił się okrągły brzuszek. Chciałam, aby ta moja ciąża była zauważalna, byłam z niej bardzo dumna. Od początku czułam się doskonale, nie męczyły mnie mdłości. Postanowiłam ciążę przeżyć zdrowo. Chodziłam na długie spacery nad brzegiem oceanu, zamówiłam płyty DVD z ćwiczeniami dla kobiet w ciąży i regularnie, kilka razy w tygodniu, ćwiczyłam. Starałam się zdrowo odżywiać. Moją największą zachcianką był świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy – mogłam go pić non stop. Zaczęłam myśleć o porodzie i muszę przyznać, że bałam się bólu. Zastanawiałam się, czy sobie poradzę. Ktoś ze znajomych przesłał mi adres strony podejmującej tematykę zastosowania hipnozy podczas ciąży i porodu. Bardzo mnie to zainteresowało. Zamówiłam materiały kursu Hypnobabies do samodzielnej nauki, w skład których wchodziły płyty CD i podręcznik. Dowiedziałam się, że w USA kursy hipnozy dla kobiet w ciąży są bardzo popularne i nie ma problemu ze znalezieniem douli, która towarzyszy kobiecie podczas porodu i zna tajniki tej metody. I choć na Teneryfie kładzie się duży nacisk na porody naturalne, w jak najmniejszym stopniu zmedykalizowane, to o stosowaniu hipnozy podczas porodu raczej mało kto słyszał. Dzięki Hypnobabies kolejne miesiące mojej ciąży przebiegły bardzo spokojnie. Metody relaksacyjne, których się nauczyłam, zdziałały cuda. Z kłębka nerwów, którym byłam na początku ciąży, zmieniłam się w wyluzowaną przyszłą mamę. Czułam, że pomagam nie tylko sobie, ale też mojemu dziecku, że mogę bardziej świadomie nawiązać więź z moim maleństwem oraz przygotować się do porodu.

Będziemy mieli syna

Na jednym z kolejnych badań USG dowiedzieliśmy się, że w moim brzuszku mieszka mały chłopczyk. Tak naprawdę nie przywiązywaliśmy wielkiej wagi do tego, czy będziemy mieli synka, czy córeczkę, ale chcieliśmy znać płeć dziecka. Rozpoczęliśmy przygotowanie mieszkania, zaczęliśmy kupować rzeczy dla maluszka. Wybieranie łóżeczka, wózka czy wreszcie maciupkich ubranek sprawiało mi wielką przyjemność i radość. Nadszedł czas na szkołę rodzenia. Spotkaliśmy tam pary z różnych stron świata: Wielkiej Brytanii, Francji, Kolumbii, Argentyny, Rosji i oczywiście Hiszpanii. Same ćwiczenia nie były dla mnie nowością, od miesięcy ćwiczyłam już mięśnie Kegla, rozciąganie czy różne pozycje porodowe. Zajęcia praktyczne były natomiast bardzo interesujące. Mimo że przeczytałam już kilka podręczników poświęconych tematyce porodu i opieki nad noworodkiem, fajnie było usłyszeć, jakie podejście do tych kwestii mają hiszpańskie położne oraz inne mamy. Położna zachwalała nam poród naturalny. Dowiedziałam się, że w tym szpitalu, w którym zamierzałam rodzić, z zasady nie podaje się znieczulenia. Stawia się na poród bez oksytocyny, wszelkich lekarstw i bez udziału lekarza. Nacinanie krocza też odbywa się tylko w wyjątkowych sytuacjach. Jeśli chodzi o pielęgnację maluszka, to promowane jest w Hiszpanii to, co naturalne. Zachwalano karmienie piersią. Radzono nam używanie jak najmniejszej ilości kosmetyków do pielęgnacji skóry noworodka. Małymi kroczkami zbliżaliśmy się do terminu porodu. Nasz synek był już ułożony główką do dołu, ale niestety znajdował się w położeniu potylicowym tylnim, czyli skierowany brzuchem do mojego brzucha. Taka pozycja jest nieco gorsza, gdyż w trakcie porodu dziecko naciska główką na kręgosłup mamy. Przeczytałam gdzieś, że mycie podłóg na kolanach daje szansę na to, że dziecko zmieni pozycję. Postanowiłam więc co dwa dni zmywać podłogi na kolanach w całym mieszkaniu. Mój lekarz śmiał się, gdy mówiłam, że próbuję wpłynąć na położenie maluszka, i cały czas twierdził, że jak dziecko ma się odwrócić, to się odwróci, a jak nie, to i tak nic na to nie poradzimy.

Chwila spełnienia po długim porodzie

Termin porodu minął i coraz bardziej się niecierpliwiłam. Bardzo chciałam już mieć Wiktorka przy sobie. Podczas wizyty kontrolnej lekarz powiedział, że poród może zacząć się w każdej chwili. I rzeczywiście, jeszcze tego samego wieczoru poczułam skurcze. W nocy pojechaliśmy do szpitala. Rozwarcie postępowało powoli. Następnego wieczoru położna zapytała, czy zgodzę się na przebicie pęcherza płodowego, gdyż to przyspieszy akcję porodową. Zgodziłam się i rzeczywiście bardzo szybko skurcze stały się o wiele silniejsze. Kilka godzin później na świat przyszedł nasz synek. To była niesamowita chwila szczęścia, spełnienia. Tuliłam wreszcie moje maleństwo w ramionach, i to było najważniejsze. Nasz synek skończył właśnie roczek, pora więc na pierwsze podsumowania. Pewne jest, że nasz niebieskooki królewicz wywrócił mój świat do góry nogami, ale jednocześnie dał mi wewnętrzny spokój. Nareszcie wiem, po co żyję.

miesięcznik "M jak mama"