Wychowywanie dzieci nie jest łatwym zadaniem. To truizm powtarzany przez kolejne pokolenia rodziców. Możemy czytać poradniki, korzystać z doświadczeń innych, próbować różnych metod, ale nikt nie da nam instrukcji, która zadziała w stu procentach.
Polecany artykuł:
Trudności ani zagrożeń nie brakuje. Przychodzi też moment, kiedy to nie nasze zdanie będzie tym najważniejszym. Zejdziemy na drugi plan, liczyć się będą rówieśnicy. A ci nie przypominają nastolatków, których znam z czasów swojego dorastania.
Solówy były, ale w zupełnie innym wymiarze
Dzieciaki zawsze były wredne, wyśmiewały się z osób, które jakoś nie pasowały im do reszty. Na celowniku byli i ci, którzy nie ubierali się modnie („modnie” mogło dotyczyć i kreacji ze Stadionu Dziesięciolecia), i ci, którzy dobrze się uczyli, i ci, którzy w jakiś sposób się wyróżniali, chociażby nietypowymi zainteresowaniami.
Były też bójki, na przerwach stale ktoś się przepychał. Były solówy, a gdy spadł śnieg z góry było wiadomo, że dla kogoś skończy się nacieraniem. Wiadomo, to wszystko nie było w porządku, niosło za sobą wiele negatywnych konsekwencji, ale mam wrażenie, że mimo całego towarzyszącego zła, to „prześladowanie” wyglądało zupełnie inaczej niż teraz.
Może dorastałam w bańce, ale nie pamiętam takich zachowań, takiego uwzięcia się na jedną osobę, upokorzenia jej na wszystkie możliwe sposoby. Owszem, ktoś kogoś wyzwał, ktoś kogoś uderzył, ale po tej próbie sił chłopcy (ale i dziewczyny, bo one też wyzywały się na solo) szli razem na boisko, jak gdyby nigdy nic.

Przemoc w białych rękawiczkach
Wydaje mi się, że dziś nie chodzi o przemoc fizyczną, najgorsza jest ta emocjonalna. I co z tego, że nie chcemy krzywdzić dzieci, skoro 80 proc. Polaków uważa, że krzyk to dobra metoda dyscyplinująca. Młodzi ludzie też już nie chcą brudzić sobie rąk, niszczą innych psychicznie.
Dzieci zyskały mnóstwo narzędzi, które mogą dać wiele dobrego. Ale dostęp do nich to także szereg zagrożeń, związanych nie tylko z cyfrowym uzależnieniem, ale i kolejnymi możliwościami krzywdzenia. Kiedyś też przekazywano dalej różne informacje, ale rozchodziły się one wolno, miały o wiele mniejszy zasięg. Dziś jedno kliknięcie wystarczy, by kogoś pogrążyć.
Nie chodzi o to, aby kogoś uderzyć, ale by go naprawdę poniżyć. Trafić w najczulszy punkt, aby zabolało najmocniej, jak się da. I to na oczach innych, ale nie tylko tych bezpośrednich obserwatorów. Nagrać i udostępnić, niech zobaczy jak najwięcej osób.
Dręczycielem może być każdy, nie mówimy tu o „patologii”, która kiedyś była usprawiedliwieniem wszystkich negatywnych zachowań. Wielu metod nie możemy włożyć w znane ramy, ostrzec przed nimi młodego człowieka. Staramy się reagować na przemoc, uchronić przed nią dziecko, ale chyba nie za wszystkim nadążamy…