Kochany synu,
nie będę owijał w bawełnę (tak jak owijałem cię lata świetlne temu w bawełniane pieluchy). Narozrabiałeś. Twoje nieoczekiwane pojawienie się na świecie kompletnie przemeblowało nie tylko moje życie, ale nawet naruszyło czasoprzestrzeń, która zaczęła się gwałtownie kurczyć.
Dowód? Niespodziewanie zmalało nasze i tak małe mieszkanie (choć nie wiem czemu, wzrósł za nie czynsz). Nagle ściany naszej kawalerki zaczęły się do siebie przybliżać, omal nie zgniatając mnie i twojej matki. Chcąc się w nim poruszać, musiałem wynieść do piwnicy rower, kolekcję winyli i kilka innych cennych rzeczy.
Skurczył się również czas. Teraz moja doba miała o kilka godzin mniej niż na to wskazywały niedostosowane do nowej rzeczywistości tarcze zegarów. I chociaż z bólem serca wyrzucałem z rozkładu dnia kolejne rozrywki, wciąż byłem w... niedoczasie.
Drastycznie zawęziło się grono kumpli (zwłaszcza tych bezdzietnych). Życie w trójkącie – ja, żona, dziecko – skutkuje tym samym co wkroczenie w obszar trójkąta bermudzkiego. Znikasz... w alternatywnej dla swoich przyjaciół rzeczywistości.
Musiałem podjąć pracę. Synu... byłem wtedy na czwartym roku studiów! Oczywiście, żachniesz się i powiesz: tato, ja już pracowałem po maturze. To prawda, do cholery, ale to nie były czasy, kiedy o staż w korpo ubiegali się gimnazjaliści władający biegle angielskim czy innym koreańskim, prowadzący vlogi, znający Photoshopa oraz podstawy JavyScript.
Zamieniłeś moją żonę, a swoją matkę, w śpiącą królewnę (i to jakąś wybrakowaną). Wieczorami, gdy usiłowałem ją (p)obudzić do życia namiętnym pocałunkiem, otwierała na chwilę nieprzytomne oczy, mrucząc tekst nie z tej bajki – Teraz ty go ponoś, kochanie.
Gwałtownie przyspieszyłeś demencję u swoich dziadków. Na twój widok pozapominali wszystkich słów i porozumiewali się z Tobą, wydając nieartykułowane dźwięki.
Po twoim pojawieniu się w mieszkaniu podłoga jakimś cudem zmieniła się w chorwackie nabrzeże, tyle że zamiast jeżowców czy ostrych kamieni nasze stopy raniły klocki, grzechotki i resoraki.
Zmieniłeś moje maniery przy stole. Jeszcze długo po tym, jak przestałeś być niemowlakiem, zanim przystąpiłem do spożywania obiadu w restauracji, odwijałem rękaw i wylewałem na nadgarstek pierwsze łyżki zupy. Co jeszcze? Moje ukochane, oldskulowe t-shirty pokrywały teraz nowe, psychodeliczne wzory w kolorach zupek przecierowych (z przewagą marchwianki).
Oczywiście powiesz: tato, nie dramatyzuj, narodziny dziecka to świetny pretekst do zakupu PlayStation albo kolejki elektrycznej! To prawda synu, tyle tylko że wtedy nie było jeszcze konsoli do gier (a mnie musiał wystarczyć Mario albo Wolfstein), a odnośnie kolejki... No cóż, najpierw musiałbym kupić nowe mieszkanie. Ale nie przeczę, niemowlak w domu ma swoje plusy. A jeśli nie w samym domu, to z pewnością w zatłoczonym autobusie czy tramwaju. Widok taty z synem w nosidełku stawiał na nogi najstarsze staruszki gotowe ustąpić mi miejsca. Szarmanccy panowie w myśl zasady – panie zawsze mają pierwszeństwo – dzielnie tkwili w swoich fotelach.
Jest jeszcze coś, za co muszę Ci podziękować. W pewien sposób przywróciłeś mi własnego ojca. Dzięki tobie ten niedostępny i nieobecny w moim życiu rodzic stał się czułym, kochającym dziadkiem. Ogrom czułości i zainteresowania, jaki ci okazywał, sprawił, że przestałem do niego żywić dawne urazy.
Ściskam,
Twój stary
Więcej artykułów Pawła i innych odjechanych Ojców znajdziesz na stronie www.jestemtwoimstarym.pl