Wypalenie rodzicielskie to termin, który w ostatnich kilku tygodniach rozgrzewa polskie media, niestety za sprawą kilku tragicznych historii, które były udziałem dzieci i ich rodziców. O tym, że nie jest to zjawisko nowe i tak naprawdę może dotknąć każdego rodzica – łącznie z tym najbardziej świadomym i zaangażowanym rozmawiamy z Małgorzatą Czarnotą, psychologiem społecznym.
Aneta Żuchowska, mjakmama24.pl: Jeszcze do niedawna w polskiej przestrzeni publicznej nie mówiło się o czymś takim jak „wypalenie rodzicielskie”. Czy to nowe zjawisko?
Małgorzata Czarnota: Termin „wypalenie” jest nam dobrze znany. Kojarzymy go doskonale z wypaleniem zawodowym i w takim kontekście do tej pory był najczęściej używany. Obciążenie pracą, zbyt dużą ilością obowiązków, ogromną odpowiedzialnością, rozdźwiękiem między wynagrodzeniem a wysiłkiem włożonym w pracę, presją czasu – dla wielu rodziców brzmi to bardzo znajomo, bo są to elementy, które spotkać można także na co dzień w rodzicielstwie. Nie jest to nowe zjawisko, ale dopiero od niedawna potrafimy je nazwać. Z kolei z racji tego, że mamy dostęp do informacji tak naprawdę w sekundę, różne tragedie rodzinne z udziałem wypalonych rodziców wychodzą na światło dzienne bardzo szybko.
Czy ty też odnosisz wrażenie, że wypalonych rodziców jest obecnie więcej niż jeszcze kilka lat temu? Nie ma tygodnia, by do mediów nie wypłynęła kolejna smutna lub wręcz tragiczna historia o rodzicach w kryzysie – rodzice z Warszawy, którzy zostawili swoje nastoletnie dzieci, tragedia na promie, ostatnia tragedia w Czechach, gdzie mama z dwójką dzieci skoczyła w przepaść - to aż trzy przykłady zaledwie z ostatnich dni, ale tego typu historii było znacznie więcej. Jak to oceniasz patrząc na swoich pacjentów?
Wypalonych rodziców jest obecnie więcej, bo w ogóle wypalonych ludzi jest coraz więcej. Przybywa pacjentów z trudnościami społecznymi i to od nastolatka po osoby dorosłe. Coraz więcej ludzi ma problem z budowaniem relacji, utrzymywaniem ich, izoluje się od społeczeństwa, co z kolei przekłada się na brak wsparcia z zewnątrz. Wiele osób na własne życzenie zamyka się we własnej skorupie.
Bardzo dobrze pasuje mi do tego kontekstu teoria 4 faz cyklu cywilizacyjnego, a mianowicie: trudne czasy tworzą silnych ludzi, silni ludzie tworzą dobre czasy, dobre czasy tworzą słabych ludzi, a słabi ludzie tworzą trudne czasy. My jako społeczeństwo jesteśmy, mam wrażenie, obecnie w trzeciej fazie. Możemy żyć wygodnie, komfortowo, mamy dostęp do wielu dóbr i to powoduje, że nie musimy się zmierzać z wieloma sytuacjami, które uodparniają nas psychicznie.
Te trzy historie, które przytoczyłam powyżej są bardzo skrajnie, ale też zupełnie różne, czy twoim zdaniem coś je łączy?
Ich wspólnym mianownikiem jest fakt, że wszyscy ci rodzice uznali, że są w jakiś sposób bezradni. Napotkali jakąś trudność w funkcjonowaniu rodzicielskim i nie znaleźli w sobie takich zasobów, które pomogłyby im rozwiązać problemy. Ten brak zasobów to mogą być różne rzeczy: zmęczenie, brak pieniędzy, brak wsparcia, niezrozumienie sytuacji, brak doświadczenia, długotrwały stres, uzależnienia, choroby psychiczne i wiele innych rzeczy. Doszli do pewnej ściany, przy której nie widać już żadnego wyjścia.
A nie myślisz, że zawinili tutaj też inni ludzie z bezpośredniego otoczenia tych rodziców?
Być może zabrakło tu empatii i pomocy z ich strony, ale muszę tu podkreślić, że rodzice często nie wyrażają zgody na to, aby ktokolwiek ingerował w ich rodzicielstwo. Inne osoby często nie mają szansy na to, by im pomóc.
A dlaczego tak się dzieje? Myślisz, że dlatego, że boją się tego, że ktoś ich skrytykuje i przyklei łatkę „niewydolnego” rodzica?
Współczesny rodzic bardzo często się porównuje, bo ma ku temu możliwość. Widzi innych rodziców, zawsze uśmiechniętych, pięknych, wypoczętych, w pięknym dziecięcym wysprzątanym pokoiku, w zagranicznej podróży, widzi dzieci, które na dodatkowych zajęciach osiągają jakieś spektakularne sukcesy – takie obrazki wywołują chęć dorównania, a jak nie możemy dorównać, pojawiają się frustracja i takie przeświadczenie, że coś z nami jest nie tak, że to my jako rodzice jesteśmy nieudolni, gorsi od innych.
Myślę, że w tej sytuacji warto sobie uzmysłowić, nawet przeglądając swoją galerię zdjęć w telefonie, że te obrazki to często takie sytuacje odświętne, ważne i wyjątkowe i nie ma sensu porównywać ich ze swoją codziennością. Ona zawsze w takim zestawieniu wypadnie gorzej.
Odnoszę wrażenie, że wypalenie rodzicielskie może spotkać każdego rodzica i coraz częściej dotyka tych bardzo zaangażowanych, którzy wysoko podnoszą sobie rodzicielską poprzeczkę. Czy ty też masz takie przeświadczenie?
Zgadzam się z tym. Dziś wyczuwa się w społeczeństwie taką presję do bycia idealnym rodzicem. Wynika ona z tego, że mamy łatwy dostęp do informacji, jak być tym idealnym rodzicem. Wiemy, że trzeba z dzieckiem rozmawiać, zapewnić mu rozwój psychomotoryczny, wiemy z jakich książek korzystać, by wspomóc jego aktywność emocjonalną itd., itd. Mając tę wiedzę na wyciągniecie ręki, mamy poczucie, że my musimy z niej skorzystać. Myślimy, że jak jestem rodzicem, to powinienem to wszystko zapewnić swojemu dziecku. Natomiast to nie tak powinno być.
W tym pędzie za ideałem zapominamy o faktycznych potrzebach naszej rodziny. A potrzeby naszej rodziny mogą być tylko częścią tego, co tak naprawdę o rodzicielstwie się mówi. Kluczowy jest balans między tym co można byłoby zrobić, a tym co należy zrobić i co mogę zrobić – czyli uzmysłowienie sobie tego, że wszystkiego zrobić się nie da.
Rodzice bardzo często nadrzędnie traktują swoją pracę i rodzicielstwo właśnie, a na inne rzeczy – te mniej ważne w ich przekonaniu, nie starcza już im czasu. A niezwykle ważne jest to, aby w pierwszej kolejności zadbać też o siebie. Rodzic, który dba o swoje potrzeby, ma szansę zbudować satysfakcjonującą relację ze swoim dzieckiem. Rodzic, który zadba o to, że będzie zrelaksowany, wypoczęty, że będzie zadowolony ze swojego życia, ma szansę przekazać te wartości swojemu dziecku. Mało tego, rodzic, który pokazuje, że dba o swoją prywatną przestrzeń: idzie pobiegać, spotkać się z koleżanką, udaje się na koncert, wyjeżdża na weekend z przyjaciółmi pokazuje, że te relacje z innymi ludźmi są ważne, że ja sam/sama jestem istotny/istotna. Dziecko ma wtedy jasny sygnał, że tata/mama jest w rodzinie tak samo ważna jak dziecko. I co niezwykle istotne taka postawa rodziców bardzo wzmacnia poczucie wartości dziecka na przyszłość. Dzieci uczą się bowiem przez to, co widzą.
Czytaj również: Dajesz z siebie wszystko, a co dostajesz w zamian? Tak nauczysz rodzinę szacunku do siebie i swoich potrzeb
Wysoka poprzeczka to tylko jeden z powodów wypalenia rodzicielskiego, co jeszcze może być jego przyczyną?
Myślę, że także często brak tej przysłowiowej „wioski”, która wychowuje to jedno dziecko – członków dalszej i bliskiej rodziny, przyjaciół, kolegów, których moglibyśmy poprosić o pomoc w opiece nad potomstwem. Często dzisiejsi rodzice sami na własne życzenie tę wioskę odrzucają, bo czują potrzebę dużej niezależności. Nawet jeśli mają możliwość mieszkać ze swoimi rodzicami, to z tej możliwości rezygnują, chcą być sami, często wychowywać dziecko też chcą sami.
Są też sytuacje, w których rzeczywiście nie mogą na pomoc innych liczyć, bo dziadkowie czy inni bliscy nie mieszkają blisko. W takiej sytuacji warto rozejrzeć się wokół siebie i zastanowić się, kto poza rodziną, mógłby tworzyć tę naszą grupę wsparcia. Może to być np. sąsiadka, inna mama z przedszkola, koleżanka z pracy. Drobne gesty np. to, że ktoś odbierze nam dziecko z przedszkola lub ze szkoły mogą być już dla nas dużą ulgą. My w tym czasie możemy zająć się czymś innym albo wypić ciepłą kawę w spokoju, która pozwoli doładować akumulatory po trudnym dniu w pracy.
Obok braku wsparcia ze strony innych, myślę sobie, że przyczyną wypalenia rodzicielskiego jest często także takie osamotnienie w niezrozumieniu. Bo czasem, nawet jak to wsparcie jest, to nie do końca rodziców inny człowiek zrozumie. Przykładem może być sytuacja, w której mama noworodka nie może skorzystać z toalety w każdej dowolnej dla siebie porze, a bliscy – chociażby mąż ten problem bagatelizują. „Daj spokój, to nic takiego” - pada często. Tymczasem wiemy, że potrzeby fizjologiczne to są potrzeby podstawowe. I jeżeli na bieżąco nie będą zaspokajane, w końcu się skumulują i mogą doprowadzić do kryzysu.
Powiedziałaś, że współcześni rodzice nie chcą mieszkać z rodzicami, chcą wychowywać sami dzieci, ale nie masz wrażenia, że taka postawa może być pokłosiem dużych wymagań społecznych wobec rodziców – a matek szczególnie? W naszym społeczeństwie mam wrażenie nie ma przyzwolenia na narzekanie matek, bo jeśli się skarży od razu nazywana jest nieudolną.
No właśnie z jednej strony chcemy dorównać i porównujemy się do innych, chcemy pokazać, jak to jesteśmy wydolni. Z drugiej strony boimy się prosić o pomoc w obawie, by ktoś nie nazwał nas, że jesteśmy słabi. Taka postawa wynika moim zdaniem z jakiś problemów i deficytów rodziców jak np. braku wiary w siebie, zaburzonej samooceny. Trzeba zadać sobie w tym momencie pytanie: z jakiego powodu my musimy udowodnić całemu światu, że sobie ze wszystkim porodzimy? Jeśli sama akceptuję pomoc bliskich, to opinia innych nie jest dla mnie w żaden sposób wiążąca ani krzywdząca.
Kiedy w głowie rodzica powinna zapalić się czerwona lampka, że dzieje się ze mną coś niepokojącego?
Ta czerwona lampka powinna zapalić się w momencie, gdy przestajemy mieć satysfakcję z kontaktu z dzieckiem. Zauważamy, że te relacje są inne, ale na niekorzyść. Traktujemy kontakt z dzieckiem jako obowiązek, a nie czerpiemy radości z budowania z nim relacji np. nie czekamy na dziecko po przedszkolu, nie radujemy się na jego widok. Wtedy jest to sygnał, że coś złego ma miejsce. Warto obserwować swoje reakcje i zadziałać od razu.
Uchwycenie tych symptomów na samym początku jest łatwiejsze do wyprostowania. Jest szansa wtedy, że jakaś drobna zmiana (np. delegowanie obowiązków na innych domowników, zapisanie na siłownię, zmniejszenie etatu, rezygnacja z dodatkowej pracy itp.) wprowadzona do naszego życia da duży efekt i kryzys rodzicielski nie będzie miał dalszych konsekwencji. Jeśli natomiast zbagatelizujemy te sygnały, wtedy może się okazać, że ten dystans emocjonalny do dziecka się znacznie zwiększy. Tutaj nie ma wygranych – tracą na tym zarówno rodzice, jak i dzieci. I co ważne - taka obojętność może się ciągnąć długie lata i odbić się na dorosłym życiu dziecka.
Czytaj również: Nie musisz być idealna, wystarczy, że kochasz. 15 małych gestów, dzięki którym dziecko czuje twoją miłość
Matczyna wściekłość: gdy kochasz, a mimo to wybuchasz. To znak od ciała, że czas zadbać o siebie
Co oprócz zobojętnienia powinno nas zaniepokoić?
Kiedy mówimy, że dziecka nie lubimy. Gdy nie mamy cierpliwości do niego. Jeśli zaczynamy krzyczeć, a wcześniej się to nie zdarzało. Jeśli dajemy kary, a wcześniej byliśmy ich przeciwnikiem i woleliśmy dziecku wytłumaczyć, jakie są konsekwencje takiego czy innego zachowania. Kiedy zdarzy nam się uderzyć dziecko. Ogólnie rzecz ujmując, nie potrafimy powstrzymać tych zachowań, które dla nas do tej pory były nieakceptowalne.
Do czego może prowadzić wypalenie rodzicielskie?
Do patologicznych sytuacji, konfliktów nie tylko na linii rodzic – dziecko, ale do konfliktów w całej rodzinie, do problemów w nauce dzieci, do depresji, do zburzeń osobowości. Długotrwały stres może też spowodować rozpad związku czy rozwód. Może doprowadzić do myśli, a nawet czynów samobójczych, uzależnień – zarówno rodziców, jak i dzieci. Złe relacje mogą doprowadzić też dzieci do ucieczki z domu, by na zewnątrz szukać jakiegoś wentyla bezpieczeństwa, którego nie mają w środowisku domowym.
Kto jest najbardziej narażony na wypalenie rodzicielskie twoim zdaniem?
Są to rodzice, którzy opiekują się chorymi dziećmi całodobowo. A szczególne mam na myśli długotrwałe choroby, w których nie widać żadnego progresu lub bardzo znikomy. Taka sytuacja jest dla rodzica niezwykle trudna i mocno wypalająca, bo ogromny wysiłek włożony w opiekę nad tym dzieckiem jest niewspółmierny do efektów. Na efekty trzeba bardzo długo czekać – często przychodzą one znacznie później niż wypalenie rodzicielskie. Często taka sytuacja jest bez wyjścia, bo rodzice takich dzieci nie mają możliwości skorzystania z pomocy innych. Opieka nad ciężko chorym dzieckiem wymaga ogromnej wiedzy i doświadczenia – od niej też zależy bezpieczeństwo i życie tego dziecka.
Kolejną „grupą ryzyka” są rodzice samotnie wychowujący dziecko - zwłaszcza chore lub z dysfunkcjami. Statystyki w Polsce pokazują, że w sytuacji, w której pojawia się dziecko niepełnosprawne, zazwyczaj mężczyzna opuszcza rodzinę i opieka nad nim spada najczęściej na barki mamy. Gdy dochodzi do rozwodu lub rozpadu związku i opieka nad potomstwem zostaje scedowana tylko na jednego rodzica, on również jest osobą bardziej narażoną na wypalenie. Ponadto wszyscy ci rodzice, którzy sami mają jakieś trudności ze sobą np. są uzależnione lub cierpią na depresję.
Jak na co dzień dbać o to, by to wypalenie rodzicielskie nas nie dopadło? Jak złapać ten życiowy balans, który ułatwi nam budowanie satysfakcjonujących relacji z dzieckiem?
Należy uświadomić sobie jedną kluczową prawidłowość – tak jak w samolocie lub na wodzie – jeśli nie zadbasz o siebie, to nic dobrego nie dasz swojemu dziecku. Jeśli będziesz smutna, zestresowana, to co przekażesz swojemu dziecku? Tylko te same złe emocje. I choć dzieci mają w sobie niesamowitą moc, że po ciężkim dniu potrafią nas rozbawić i pocieszyć, to jeśli nasze przygnębienie i zmęczenie trwa długi czas, w pewnym momencie przestają już tak na nas działać.
Kluczowe jest wygospodarowanie czasu dla siebie. To nie jest nic złego, że mama, która ma nawet maleńkie dziecko, wychodzi gdzieś na dłuższą chwilę, nawet jeśli karmi piersią. To nie jest nic złego, że potrzebuje trochę oddechu od pieluch, od karmienia, od przytulania, że ma dość bycia w ciągłej gotowości i chce się choć na moment uwolnić się z tej ogromnej odpowiedzialności.
To nie jest absolutnie nic złego, nawet jeśli ta mama wyjdzie z koleżankami na cały weekend. Naładuje tam swoje akumulatory - wyżali się z tych swoich problemów i wróci do domu z śmiechem. Jakość opieki nad maluszkiem z pewnością się dużo bardziej poprawi.
Prawda jest jednak taka, że na co dzień jednak nie mamy możliwości, by wyjechać w momencie, kiedy w domu jest armagedon. To nie znaczy, że mamy zrezygnować ze swoich potrzeb. Każdego dnia można zrobić coś, co sprawia nam przyjemność. Dla jednych to będzie posłuchanie muzyki, dla drugich spacer w samotności, dla trzecich impreza, głośna huczna ale bez dzieci, a dla innych kawa wypita w spokoju.
To są takie drobne elementy, które potrafią zatrzymać to nasze myślenie, nas w tym biegu i naładować akumulatory. Przez nie możemy być dalej osobą, którą byliśmy przed pojawieniem się dziecka na świecie. Dalej możemy być kobietą/mężczyzną, córką/synem, siostrą/bratem, koleżanką/kolegą. Mam wrażenie, że rodzice często zatracają tę swoją osobowość na rzecz bycia rodzicem. Pielęgnowanie swoich pasji, zainteresowań, sprawi, że dalej będziemy mieć tę swoją przestrzeń niezależną od bycia rodzicem.
Czyli musimy czasami nieco odpuścić rodzicielstwo?
Tak, ale zupełnie bez uszczerbku dla dziecka, a wręcz przeciwnie – to rodzicielstwo wtedy bardzo dużo zyska. Bo czym jest kontakt ojca z dzieckiem, który ma cały czas telefon w ręku? Niczym dobrym. Gdyby zamiast tego przez godzinę zadbał o siebie, a potem wrócił do tych dzieci na godzinę, ale bez tego telefonu, ten czas spędzony z nimi byłby dużo bardziej efektywny. Lepiej spędzić z dzieckiem krótszy czas, ale jakościowo lepszy niż dłuższy, ale tak naprawdę bezwartościowy.
Jeśli masz myśli samobójcze, czujesz, że znajdujesz się w sytuacji bez wyjścia, przeżywasz kryzys bądź załamanie, możesz zwrócić się o pomoc do dyżurujących psychologów i specjalistów. Wsparcie uzyskasz pod telefonami:
- Całodobowe centrum Wsparcia dla osób w kryzysie emocjonalnym 800 70 22 22
- Bezpłatny kryzysowy telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111
- Bezpłatny kryzysowy telefon zaufania dla dorosłych: 116 123
- Dziecięcy Telefon Zaufania Rzecznika Praw Dziecka: 800 121 212
- Wsparcie dla osób po stracie bliskich - będących w żałobie: 800 108 108