Znów nawrzeszczałaś na dziecko? „Te matki były w dzieciństwie grzecznymi dziewczynkami”

2023-07-11 10:13

Krzyczące matki znają wyrzuty sumienia, jak nikt inny. Prawda jest jednak taka, że zadręczanie się nie przyniesie niczego dobrego. Lepiej nauczyć się akceptować złe emocje, tak by tłumione na siłę, nie eskalowały do wybuchów. Co jeszcze zrobić, by przestać krzyczeć na dziecko? Psychoterapeutka, Marlena Ewa Kazoń, ma dla nas kilka ważnych rad: przepracujmy relacje z własną matką i wyjdźmy w końcu z iluzji pod tytułem „zrobię to lepiej” w kontaktach z partnerem.

krzyczenie na dziecko

i

Autor: Getty Images Na to, jakimi jesteśmy matkami, ogromny wpływ ma nasze własne dzieciństwo.

Wybuchy wściekłości u matek zawsze mają podobny przebieg. Bierzemy na siebie mnóstwo obowiązków, bo kochamy swoje rodziny i chcemy być dobrymi matkami, partnerkami. Tłumimy drobne irytacje dnia codziennego, by nie psuć atmosfery w domu. Staramy się nad sobą panować, a jednak w pewnym momencie przychodzi ten jeden krytyczny moment. Złość wypełnia całe ciało w jednej sekundzie. Wybuchamy, krzyczymy, straszymy… Potem przychodzą wyrzuty sumienia i myśl: „nie chcę taka być”. A jednak to dzieje się znowu, a my czujemy się coraz gorszymi ludźmi, a już na pewno - złymi matkami...

Dowiedz się: "Nikt nie umie mnie tak rozzłościć, jak własne dziecko." 6 przyczyn, które musisz poznać, by móc to zmienić

Hejt w przedszkolu i szkole - Plac Zabaw odc. 1

Dowiedz się: „Wypalonych rodziców jest dziś więcej”. Psycholog radzi, co robić, gdy dopadnie nas rodzicielski kryzys

Natalia Kosznik, mjakmama24.pl: Schemat „matczynej wściekłości” jest zazwyczaj podobny. Mamy cierpliwość, przymykamy oko na drobne niepowodzenia i nerwy dnia codziennego, kumulujemy je w sobie, a potem wybuchamy – często przy dużo bardziej błahej niż poprzednie sytuacji. Dlaczego tak się dzieje?

Marlena Ewa Kazoń, psycholog: Temat wściekłości pojawia się wtedy, gdy nie wyrażamy złości, a to nie jest problem, który zaczyna się od momentu zostania mamą. Bardzo często jest to związane z wychowaniem. Już jako małe dziewczynki nie mogłyśmy mówić o swoich trudnych emocjach. Matki wściekające się, z poczuciem winy, to zazwyczaj grzeczne, stłumione dziewczynki, które nigdy nie powiedziały własnej mamie: „dość”. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, co jest dla nas lepsze: czy ten krzyk i wyrzuty sumienia, czy mówienie o swoich emocjach na bieżąco, również dziecku? Gdy powiemy, że się zdenerwowałyśmy, że jesteśmy złe, to dziecko zrozumie, że mama jest zła na sytuację, a nie na dziecko. Wtedy nie będzie miało też poczucia winy, że musi być grzeczne. Będzie wiedziało, że każdy ma prawo się zezłościć.

A czy nie jest trochę tak, że powtarzamy zachowania naszych matek z własnego dzieciństwa?

Bywa i tak, to jest ta druga część krzyczących mam. To są kobiety, które w dzieciństwie mogły wyrażać emocje, ale nie chciały być takie jak ich krzyczące matki. I bardzo często patrząc przez lata na ten negatywny dla siebie wzorzec, starają się być idealne dla swoich dzieci. Wtedy dochodzi do tłumienia emocji. Następnie jest krzyk, wybuch, potem poczucie winy i taka cała eskalacja. Ważne, żeby to w pewnym momencie zatrzymać, powiedzieć sobie: „mam prawo do emocji, moje dziecko się na mnie nie obrazi, nie będzie złe, gdy ja będę czasami zła na sytuację”.

A rzeczywiście nie obrazi się, nie będzie potem pamiętać takich chwil?

Nawet jeśli się obrazi, to ma do tego prawo, to są jego uczucia. Nie obrazi się na całe życie na pewno. Jeśli nie pozwolimy sobie na wolność emocjonalną, to każdy się będzie tłumił w takiej relacji. Mama, która wyraża emocje, pozwala dziecku wyrażać emocje, a matka, która ma poczucie winy, niestety – otwiera drzwi do poczucia winy. Bardzo ważne jest to, co my z tym poczuciem winy zrobimy, bo ono jest zapisane u nas kulturowo. Mam wrażenie, że bardzo często wyrażenie emocji jest odbierane dużo bardziej negatywnie niż kumulowanie ich i nagłe wybuchy.

Czyli my tymi realnymi, nieskrywanymi na bieżąco emocjami, robimy „dobrą robotę”?

Uważam, że bardzo dobrą, ponieważ dajemy dziecku prawo do tego, żeby było autentyczne. W każdym z nas jest mnóstwo i złości i radości.

Współcześni rodzice we własnym dzieciństwie mieli niekiedy wymierzane kary cielesne. Jak to jest, że teraz już sam krzyk czy zwykłe poczucie zirytowania dzieckiem rodzi poczucie winy?

Matki dawniej też miewały wyrzuty sumienia, tylko psychopaci ich nie mają. Ty czy ja też je mamy. Kiedyś się o tym nie mówiło, bo uważało się, że jak dziecko się nie słucha, to trzeba je zbić. Teraz jak się nie słucha, to nawet krzyk nie jest dozwolony, bo wiemy, że Polakom zaczynają zabierać dzieci za przemoc, wiemy że w Skandynawii od dawna odbierają dzieci za samo krzyczenie. Jesteśmy już bardziej obyci. I myślę, że przez to też się bardziej zastanawiamy, czy to dziecko, na które krzyczymy, nie będzie krzyczeć później na swoje młodsze rodzeństwo albo na swoich kolegów w szkole. Gdzieś tę przemoc dziecko musi z siebie wydobyć. Może znęcać się nad zwierzątkiem. Coś musi z tym zrobić, żeby się nie zaburzyć, bo nikt nie chce być ofiarą. Właśnie dlatego słysząc krzyk, podajemy dalej krzyk.

Dowiedz się: 6 sposobów, jakimi twój niemowlak mówi "kocham cię mamo"

Jak więc poprawnie sobie radzić z negatywnymi emocjami, żeby nie wybuchać?

Na pewno przepracować relacje z matką. Zastanowić się, co ona mi dała, co chcę przejąć z tego jaka była, a za co podziękuję. Gdy rodzi się dziecko, to rodzi się matka i ta matka musi być gotowa do bycia z dzieckiem. To jest niezwykle ważne.

Skoro tak duży wpływ na to, jakimi jesteśmy mamami, mają nasze własne matki i ich zachowania z czasów naszego dzieciństwa, to jak nie odczuwać tej presji i nie myśleć, że „każda moja zła decyzja może wpłynąć na dziecko”. Jak tę wiedzę wykorzystać pozytywnie?

Oprócz dostrzegania w sobie części własnej matki, kluczowe jest, by zmieniać pewne zakorzenione w nas samych schematy. Jeżeli krzyczymy, to wytłumaczmy później dzieciom, o co chodziło albo zwyczajnie przepraszajmy. Wtedy wyjdziemy z tej pętelki pod tytułem: „nie chcę być taka jak matka, ale jestem, krzyczę, wyzywam, przekraczam granice”. Wtedy dopiero coś się realnie zmieni, a my zmniejszymy presję, którą odczuwamy.

Brzmi łatwo, ale czy tak jest?

To jest do zrobienia. Ja zawsze powtarzam, żeby stworzyć sobie jedno, nowe zachowanie na miesiąc i próbować w nim wytrwać.

A co ze zwykłym natłokiem obowiązków? Jest coś w tym, że my, współczesne matki chciałybyśmy być dobre we wszystkim. Być idealnymi mamami, mieć zadbane domy, piękne fryzury i jeszcze najlepiej żebyśmy w międzyczasie spełniały się zawodowo. A to obciąża i prowadzi do frustracji...

Bardzo często tak jest. Ta wysoko postawiona poprzeczka to jest utopia dla nas. Ciągniemy przyzwyczajenia naszych mam, z przeszłości. Nikt nas w tym nie zatrzyma, jeżeli my same siebie nie zatrzymamy. Warto się zastanowić, czyje potrzeby zaspokajamy ciągłym sprzątaniem, gotowaniem obiadów z kilku dań. Nasze, naszych dzieci czy naszych mam chcąc żeby nas zauważyły, doceniły? Prawda jest taka, że jak nas nie widziały, jak byłyśmy małymi dziećmi, to nas nie zauważą, jak będziemy idealnymi dorosłymi kobietami.

A same wzajemnie młode kobiety się nie nakręcają? Chociażby przez social media. Mamy wrażenie, że u innych wszystko jest super, tylko u nas jakoś tak byle jak...

Jeżeli skupimy się na perfekcyjności to ją wzmocnimy, a ja uważam, że to nie jest pozytyw, tylko droga do zatracenia. Ludzie przez nią w ogóle nie mają kontaktu ze sobą i się wzajemnie zaburzają.

Co jeszcze może nam pomóc, żeby być tym rodzicem, jakiego sobie wyobrażaliśmy na początku drogi, który nie traci panowania nad własnymi emocjami?

Nasz partner i jego decyzje. Niezwykle ważne jest to, czy my jesteśmy w stanie przyjąć wsparcie partnera. Powinnyśmy dać partnerowi możliwość, by był dla nas wsparciem w macierzyństwie. Niestety wiele z nas, śladami swoich mamuś, uważa, że wszystko zrobi najlepiej. Jeżeli mężczyźni, młodzi ojcowie mają zdrowe poczucie własnej wartości, to się wycofują… Ja zawsze mówię moim pacjentom, którzy przychodzą do mnie parami, że on się wycofuje ze względu na swoje zdrowie psychiczne. Bo czy można źle przewinąć dziecko? W ten sposób się umniejsza rolę mężczyzny. Ja bardzo często słyszę takie teksty, że "no jak tata ubierze, to już „wieśniak” idzie po ulicy". I co z tego? Ubierze, jak umie.

Przeczytaj: „Patrzyłam na córkę i bałam się, że mi umrze”. Nie pomyl tego z troską, szukaj pomocy

Ale są też tacy mężczyźni zwyczajnie niechętni do pomocy, uważający, że ich główną rolą było spłodzenie dziecka, a teraz utrzymanie rodziny.

Tak, ale to od razu widać: nie uczestniczą w ciąży, nie chodzą na spotkania z lekarzem, nie chcą być przy porodzie. To zupełnie inna grupa mężczyzn. Bardzo często jest tak u par, które przed zajściem w ciążę nie zbudowały silnego związku. U par, które szybko zachodzą w ciążę, albo dla których ciąża była zaskoczeniem. Staranie się o dziecko pomaga zbudować więź między rodzicami, tworzy dobre priorytety. Jeśli mamy takie szczęście-nieszczęście, że od razu przy pierwszym seksie zachodzimy w ciążę, to bardzo często jest to nieświadome rodzicielstwo i wtedy trzeba dużo więcej rzeczy nadrobić.

Życie często pisze takie scenariusze… Jak przepracować taką relację, żeby ona miała szansę być szczęśliwa pod kątem rodzicielstwa?

Nie zmusimy do niczego. Ale czasami otrzeźwiająca bywa szczera rozmowa. Na pewno warto dać czas i szansę związkowi.

Trudno zachować cierpliwość do dzieci także mamom samotnie wychowującym lub tym, których partner pracuje za granicą czy też na miejscu, ale za to na dwie zmiany. One nie mają wsparcia i tu nie jest winna relacja z ojcem dziecka.

Musi się znaleźć jakiś wspólny czas ze sobą, żeby móc zdecydować, jak rozwiążemy problemy. Krzyczenie na dzieci jest spowodowane bardzo często nadmiarem obowiązków albo nadmiarem presji na matce. Jeżeli mamy taką sytuację, że on pracuje na dwie zmiany, to oczywiście raczej nie zabierzemy mu pracy, żeby było fajnie, żebyśmy mogły być super mamami. Rozwiązaniem zawsze jest rozmowa, szukajmy kompromisu. Jeżeli on dużo pracuje, to może będzie się bardziej angażował w weekendy, a jeśli nie w weekendy, to może wieczorami, a jak nie wieczorami, to może gdzieś wyjedziemy razem, żeby on dał sygnał, że jest dla partnerki wsparciem.

A bez wsparcia, każdej z nas, czasami nerwy zwyczajnie puszczają…

Ależ oczywiście tak, mi się też to zdarza, ale jeśli chcemy w końcu z tego wyjść, to musimy powiedzieć: „przepraszam cię moje dziecko, inaczej nie umiem, ale będę robiła wszystko, żeby się nauczyć innego traktowania ciebie”. Mnóstwo kobiet uważa, że nie ma prawa przepraszać dziecka, bo same nie były przepraszane.

Z dzieckiem trzeba rozmawiać, to przecież mały człowiek. Często dzieci rozumieją dużo więcej niż nam się wydaje.

Bardzo dobrze, że to powiedziałaś, bo to jest moim zdaniem kwintesencja. Z dzieckiem trzeba nauczyć się rozmawiać i budować więź. Jak będzie ta więź, to my będziemy miały dla kogo pracować same nad sobą. Czasami może się okazać, że będzie nam łatwiej wykonać tę pracę dla dziecka niż dla samej siebie.

Gdybyś miała podać mamom 5 rad „w pigułce”, jak przestać krzyczeć na dziecko, to, jakie byłyby to wskazówki?

Autentyczność w okazywaniu emocji, szukanie wsparcia, jeśli jest nam za trudno – u partnera, przyjaciół, a dopiero później ewentualnie u specjalisty. Niezwykle ważne jest też zajęcie się swoimi odczuciami z czasów, gdy to my byłyśmy dziećmi. Bo jak tego nie zrobimy, to relacje nie będą zdrowe. Kolejnym ważnym aspektem jest zrównoważenie opieki rodzicielskiej na ojca. Musimy wyjść z iluzji pod tytułem: „ja zrobię to lepiej”. Czasami ojciec zrobi coś mniej perfekcyjnie, ale dla dziecka będzie to dużo bardziej wartościowe, bo nie będzie generowało napięcia… Istotny jest też relaks i czas dla siebie. Ważne są relacje z innymi mamami i odnajdywanie się w grupie kobiet o zbliżonej sytuacji. Takie spotkania umożliwiają zrozumienie tego, że każda droga, jaką wybieramy w swoim macierzyństwie ma plusy i minusy. Gdy to pojmiemy, nie będziemy czuły się gorsze. Wizyty na placach zabaw, w klubikach dla dzieci to są ćwiczenia i dla dzieci, i dla mam.

Obserwujemy tam różne zachowania i szukamy własnej drogi...

Tak. Ja mam małe dzieci: 3 i 8 lat. Na tych placach zabaw, roczne dzieci już czasami siedzą na nocnikach i uczą się angielskiego. Ja się z tego śmieję, bo bardzo często te matki, które same nie osiągnęły nic, windują w taki kosmos swoje dzieci. A dzieciom trzeba dać przede wszystkim wolność. Każde dziecko rozwija się po swojemu.

Jak my damy dzieciom trochę tej wolności i nie będziemy walczyły o kolejne etapy rozwoju to też będziemy mniej przestymulowane.

Oczywiście. A przy tym damy sobie możliwość zbudowania przyjemnej relacji z dzieckiem. Musimy dawać sobie przyzwolenie na popełnianie błędów.

Możemy się uczyć na błędach?

Jasne. Ale przede wszystkim musimy sobie na nie pozwalać. Bo jeśli tego nie zrobimy, to to jest równia pochyła. Będziemy się męczyły same ze sobą i umęczymy wszystkich dookoła. 

Sprawdź: Jak walczyć z nerwicą? Domowe sposoby na stres i nerwicę