Spis treści
- Sąsiedzi!
- Koniec świata
- Prawo Murphy'ego: jeśli myślisz, że jest źle, bądź pewien, że będzie jeszcze gorzej!
- Szczęśliwy tupot małych stóp!
- Mój jest ten kawałek podłogi!
Facet podobno lubił nocami głośno słuchać płyt w towarzystwie swoich głośniejszych od muzyki znajomych. Niestety, ta słabość do decybeli skutkowała tym, że Ronnie był zmuszony dość często zmieniać adres zamieszania. Zasypywani skargami na uciążliwego współlokatora właściciele kamienic wypowiadali mu umowę najmu.
Kiedy więc muzyk otrzymał kolejne zawiadomienie o eksmisji, zamiast zacząć pakować walizki, zmęczony już zapewne przeprowadzkami, zaproponował właścicielowi nieruchomości, że ją po prostu kupi. I tak też zrobił!
Sąsiedzi!
Nie musisz być gwiazdą rocka, żeby zabolała cię ich obecność. Wystarczy mieć dzieci. Wcześniej czy później twoje potomstwo sprawi, że wasze sąsiedzkie relacje nabiorą kolorów. Małe, niewinne niemowlę potrafi zainspirować nawet najbardziej nietowarzyskich rodziców do składania niezapowiedzianych wizyt swoim sąsiadom.
Dziś takich niespodziewanych gości chyba nazywacie party crasher. Z kolei kiedy twoje dzieci są już w wieku szkolnym (np. licealnym), wówczas zaczynasz odnosić wrażenie, że za każdym ostrym dźwiękiem dzwonka u drzwi czai się nie kto inny, jak lokator z „dołu”. I możesz być pewien, że nie trzyma on w dłoni patery ze świeżo upieczonym sernikiem, ale wielki transparent z hasłem: Uprasza się o ciszę!
Czytaj: Tato, co to są „blanty”? Czyli, czego słuchają nasze dzieci
Damskie sprawy okiem starego. Ubieranie, czesanie czy wybór publicznej toalety
Koniec świata
Kiedy byłeś jeszcze słodkim bobasem, za sąsiadów mieliśmy członków jakiejś lokalnej sekty, głęboko przekonanych o bliskim końcu czasów. Organizowane przez nich imprezy wydawały się być pożegnaniem ze światem.
Targani rozpaczą sąsiedzi bawili się tak, jakby jutro nie miało już nadejść. Do utraty tchu! Do pierwszego brzasku, który zawsze witali z tą samą dziką radością.
Przy okazji każdej takiej zabawy szedł w drzazgi jakiś mebel. To rytualne niszczenie przedmiotów było zapewne wyrazem wiary w ostateczny zanik wszelkich form. I gdy nad naszymi głowami przemijała postać tego świata (jakby powiedział Paweł z Tarsu), my pochylaliśmy się nad zgoła innymi problemami – problemami nieopierzonych rodziców.
Jak wiele innych małżeństw popełniliśmy ten błąd, że usypialiśmy cię w naszych ramionach, które początkowo tak bardzo czułe, z każdą minutą robiły się coraz bardziej ciężkie i zdrętwiałe. Na szczęście nawet w okresie ząbkowania nadchodził ten moment, że zasypiałeś snem sprawiedliwego, a wówczas twoich słodkich westchnień nie były w stanie zakłócić najgłośniejsze odgłosy rozpadającego się świata.
Ubiegając twoje pytanie, powiem, że zdarzało mi się „wbijać” na imprezę do sąsiadów, ale rozmowy z fanatykami, jak wiesz, nie przynoszą skutku. Zresztą, uznaliśmy z twoją mamą, że lepiej będzie, jeśli od niemowlęctwa zaczniesz przyzwyczajać się do tego, że ludzie z reguły nie chodzą na placach (chyba że ćwiczą przed spektaklem "Jezioro Łabędzie"), rzadko mówią szeptem i nie trzaskają drzwiami.
Prawo Murphy'ego: jeśli myślisz, że jest źle, bądź pewien, że będzie jeszcze gorzej!
Lata mijały. Zmieniliśmy adres. Dzieci chodziły już do szkoły średniej, a Ziemia, jakby na przekór wszystkim prorokom zwiastującym jej rychły koniec, z uporem kręciła się po swojej orbicie. Prowadziliśmy w miarę normalne życie: praca, dwójka nastolatków, wrzaskliwy kundel, wieczory spędzone przy włączonym telewizorze albo muzyce.
Nie przeprowadzaliśmy niekończących się remontów, a nasze dzieci nie grywały na skrzypcach lub fortepianie porywających gam i pasaży. Wydawało się, że lada dzień gospodarz domu przypnie mi do piersi odznakę „idealnego lokatora”...
Niestety, dostałeś subwoofer, który generował sążniste, aczkolwiek bardzo nietypowe basy. Dziwne, ale tony zaliczane do niskich, wbrew swej nazwie najlepiej rozchodziły się wysoko nad naszym sufitem, na górnych piętrach kamienicy.
Próbowałeś temu zaradzić, nastawiając głośniej muzykę, ale wówczas zamiast miłego buczenia dawał się słyszeć ostry, zniecierpliwiony i wściekły dzwonek u drzwi. Pytanie: „Kto tam?” nie miało sensu.
Kolejna sprawa – twoja słabość do gier komputerowych i filmów przeładowanych efektami specjalnymi! Bardzo specjalnymi. Nie wiem dlaczego, ale współcześnie producenci rozrywki uwielbiają „tuningować” te wszystkie efektowne same w sobie odgłosy, wzbogacając je o ostry warkot dzwonka. Nauka trygonometrii!
Jak już wspomniałem, nie uczyłeś się grać na żadnym instrumencie... ale czasami uczyłeś się matmy. Jednak czasy, kiedy dziecko samotnie ślęczy nad ciężkim zadaniem, zakuwając przed klasówką, odeszły w zapomnienie. Dziś młodzież urządza całonocne wideokonferencje z udziałem połowy klasy.
Podczas takich sesji z twoich nad wyraz selektywnych głośników wydobywały się niezbyt cenzuralne, aczkolwiek czasem bardzo poetyckie zwroty, za pomocą których twoi kumple usiłowali wytłumaczyć sobie niezrozumiałą treść polecenia.
Nie powiem, pękałem z dumy, kiedy przed zaśnięciem słyszałem, jak starasz się powściągać ekspresyjne wybuchy kolegów i bronisz piękna trygonometrii.
Niestety, moja ojcowska duma nieco zmalała, kiedy pewnego dnia wychodząc rano do pracy znalazłem na naszych drzwiach kartkę z informacją: "Nie potrzebuję korepetycji. Potrzebuję snu!!! Sąsiad".
Rozumiałem, że wybuchy bomb plazmowych po dwudziestej drugiej mogą wywoływać wybuchy wściekłości! Ale przecież nie mogłem zabronić ci się uczyć. Robiło się nerwowo... Po raz pierwszy zatęskniłem za czasami, kiedy co noc mimowolnie musieliśmy uczestniczyć w kolejnych inauguracjach końca świata.
Czytaj: Uważaj, co mówisz! Przedszkolanka wie wszystko o waszych domowych rozmowach
Spacer po męsku – czyli tata z wózkiem na osiedlu
Szczęśliwy tupot małych stóp!
Na szczęście życie zatoczyło swe koło i któregoś dnia nad naszymi głowami o siódmej rano rozległo się stukanie w sufit. Nie, nie. Nasz sąsiad nie rozpoczął remontu! To był radosny tupot małych stóp! W głuchej jaskini obrońcy ciszy nocnej pojawiło się d z i e c k o ! Najpierw jedno, a po kilkunastu miesiącach kolejne!
Do dudnienia, nawet jeśli trwa ono od wczesnego rana do godzin wieczornych, można się przyzwyczaić. Prawdę mówiąc nam wcale ono nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Im tupot głośniej niósł się nad naszymi głowami, tym większa rozpierała nas radość: już nie tylko my zakłócaliśmy czyjąś przestrzeń życiową!
Mój jest ten kawałek podłogi!
Po co ci to wszystko opisałem? Chciałem, abyś wiedział, że problemy z sąsiadami nie znikają, kiedy dziecko idzie do szkoły. One będą rosły równie szybko, jak twoje potomstwo. Najpierw walczysz z innymi lokatorami o prawo swego maleństwa do spokojnego snu, a kiedy ono podrośnie, o jego prawo do zakłócania snu innym!
Niestety, o ile pierwsza sytuacja daje ci pewną przewagę, o tyle w drugim przypadku zazwyczaj będziesz na przegranej pozycji.
Jedyne, co możesz zrobić po niezapowiedzianej wizycie sąsiada, to z hukiem zatrzasnąć drzwi, z godnością zacisnąć pasek szlafroka, a potem z miną moralnego zwycięzcy poprosić syna o ściszenie muzyki. No chyba, że jesteś gwiazdą na miarę Stonesów. Jeśli nie, zanuć sobie (byle nie za głośno): "Mój jest ten kawałek podłogi, nie mówcie mi, co mam robić!"...
Ściskam, Twój stary
Więcej artykułów Pawła i innych odjechanych Ojców znajdziesz na stronie jestemtwoimstarym.pl