Spis treści
Gdy urodziło się moje dziecko, przechodziłam przez to wszystko, o czym pisze się w internecie i o czym rozmawia się na grupach dla mam. Moim udziałem były nieprzespane noce, pękające brodawki, ból po ranie krocza itd. Hormony buzowały, więc czasem płakałam, czasem się wściekałam.
Ale wiedziałam, że to minie i w końcu będzie lepiej. Skąd to wiedziałam? Bo tak mówiła mi moja mama, a ona chyba wie ("Urośnie, to będzie spało, rozumiało, przestanie płakać...."). I moja babcia, choć w tym przypadku miałam wątpliwości, czy pamięta jeszcze cos z czasów swojego macierzyństwa.
Tak czy inaczej czekałam, cierpliwie znosząc nocne pobudki, nieustanne wiszenie synka przy piersi, smarując jego odparzoną pupę i próbując wcisnąć mu między jego bezzębne dziąsła pierwszą porcję marchewki.
Czytaj również: Kiedy będzie łatwiej? Mam trójkę dzieci i obiecuję, że kiedyś to nastąpi…
Pierwsze dni z dzieckiem: 5 faktów, które cię zaskoczą
Lepiej już było
Kiedy zrozumiałam, że nie będzie lepiej, lecz tylko gorzej? Kiedy minęło 9 miesięcy od porodu. W tym wieku moja latorośl zaczęła raczkować. Synek nie chciał już siedzieć w leżaczku ani leżeć w łóżeczku. Nie chciał bawić się ukochaną zebrą ani słuchać piosenek wygrywanych przez pluszowego cudaka, bo odkrył wolność.
To, co on zdobył, ja straciłam. Od momentu, gdy moje dziecko ruszyło pierwszy raz na czworaka przez duży pokój przestałam załatwiać się w samotności, myć z uwagą każdą cześć ciała, pić swobodnie herbatę przy stole, zostawiać cokolwiek na wysokości niższej niż 2 metry. Przestałam korzystać z dolnych szafek kuchennych - stały w nich teraz tylko pudełka na jedzenie i plastikowe miski - ich nie dało się stłuc.
Od tej pory wpadałam pod prysznic i wypadałam z niego w tempie godnym Usaina Bolta, a załatwiałam się przy otwartych drzwiach. Jeśli tylko na chwilę zamknęłam się w łazience, synek albo dobijał się do drzwi albo w czasie wolnym od kontroli rodzicielskiej demolował mieszkanie.
Każda szafka, która była teraz w jego zasięgu ręki, była przez niego natychmiast opróżniana. Półka pod telewizor, na której zawsze leżały piloty, otwarte płyty CD i stała kolekcja kwitnących storczyków (moja duma), zamieniła się w farmę dla plastikowych zwierzątek.
Najgorzej było ze stolikiem przed kanapą, na której zwykle stawiałam kubek czy talerz. Wystarczyła chwila, gdy wstałam po chustkę do nosa leżącą na regale, by synek wylał na siebie moją - dzięki Bogu zimną - kawę.
Im dalej, tym trudniej
Dziecko dorastało, stawało się samodzielne i uparte. Miało swoje zdanie na temat kierunku spaceru i nie znosiło sprzeciwu, gdy zakładałam mu bluzę zamiast sweterka lub odwrotnie.
Wyjścia z domu - to był dopiero koszmar. Do tej pory spacerowałam sobie z wózkiem, a gdy synek zasypiał, to nawet siadałam ławce i grzałam się na słońcu lub czytałam.
Teraz musiałam biegać po całym parku, jednym okiem patrząc na spacerówkę pozostawioną gdzieś na końcu alejki, drugim - na moje żywe dziecko, które raz szło w stronę psa, drugi raz w stronę kaczek taplających się w stawie, raz zrywało mlecze i je zjadało, za chwilę ciągnęło za sobą olbrzymią gałąź.
Wracałam ze spaceru zmęczona bardziej niż górnik po 12-godzinne szychcie. A to był dopiero początek. W domu musiałam zetrzeć sok, który synek SAM chciał nalać do kubka i poskładać ręczniki, które SAM chciał włożyć do szafki.
Potem musiałam zamieść cukier, który rozsypał, bo nie zauważyłam, że torebka została w siatce na zakupy i zetrzeć zupkę ze ściany po tym, jak odepchnął z całej siły miseczkę tylko dlatego, że była w misie, a nie słoniki.
Biegając w popłochu ze ścierką i zmywając kolorową papkę z kafelków zastanawiałam się, dlaczego tak bardzo byłam zmęczona tym, że moje dziecko kiedyś tylko ssało pierś, spało lub nie i robiło kupy? Komu to przeszkadzało?
Czytaj również: "Zostawiłam go dosłownie na 15 sekund". Rozenek-Majdan podzieliła się zabawną rodzicielską wpadką