Z czym kojarzy ci się szlaban? Z zakazem spotykania się ze znajomymi, odcięciem od gier czy komputera? Generalnie: z odebraniem lub ograniczeniem czegoś, co sprawia nam przyjemność. Ten tata wiedział, jaką karę powinien otrzymać jego syn. Nasi rodzice raczej o czymś takim by nie pomyśleli.
Nietypowa kara
Na profilu @make__better__world opublikowano filmik przedstawiający rozmowę ojca z synem.
- Hej tato, czy mogę już wrócić do domu? - pyta chłopiec. - Masz szlaban, nie! - odpowiada mężczyzna. Dziecko tłumaczy, że, gdy jego koledzy mają szlaban, to nie wolno im wychodzić na dwór. - U ciebie jest inaczej, bo wolisz być w środku. Dla ciebie karą jest bycie na zewnątrz - tłumaczy ojciec. - Musisz być dzieckiem, zrób coś - dodaje.
Jak się okazuje, na dworze nie ma co robić. Propozycje ojca nie podobają się chłopcu, jego zdaniem chodzenie po drzewach, a nawet robienie żartów sąsiadom to nuda. A w domu? Mógłby oglądać szorty na YouTubie i się zdrzemnąć. - I to właśnie jest problem - podsumowuje mężczyzna.
Chociaż filmik ma bawić, pokazuje realny problem. Często zbyt wiele podajemy dzieciom na tacy, nie wiedzą, jak zorganizować sobie czas, gdy nie mają gotowych rozwiązań. Krążymy, gotowe, aby podsunąć im kolejne ułatwienia. Do tego dochodzi elektronika, media społecznościowe itp. - w domu nie ma nudy, gorzej, gdy trzeba porobić coś na zewnątrz (i to bez smartfona w dłoni).
Jakie to wszystko jest teraz na odwrót - trafnie podsumowała jedna z komentujących.
Przeczytaj także: 5 ponadczasowych gier i zabaw. Znają je nawet nasi dziadkowie
Kiedyś to było!
Jestem typowym dzieckiem lat 90., które większość dnia spędzało na podwórku. Na placach zabaw były metalowe konstrukcje, daleko im było do tych drewnianych, na których dzieci teraz się bawią. Tartan? Zapomnij, mieliśmy asfalt lub połamane płyty chodnikowe. Ale i tak do większości zabaw wystarczał trzepak. Można było robić na nim różnego rodzaju akrobacje, był siatką lub bramką, można było na nim grać w tramwajarza itp. A i te wspomniane połamane płyty chodnikowe zamieniały się w plansze do gier - trzeba było chodzić tylko po tych całych, co nie zawsze było takie łatwe.
Meldowaliśmy się co jakiś czas (raczej krzycząc pod oknem, niż dzwoniąc domofonem), do domu mógł ściągnąć nas głód (chociaż i tak zawsze ktoś miał coś do jedzenia, z piciem też sobie radziliśmy - wystarczyło przetrzeć butelkę dłonią) lub ulubiony serial. "Yattaman", "Kapitan Jastrząb", "Gigi", "Sally Czarodziejka" - to produkcje, które często oglądaliśmy wspólnie. Wspominam je z nostalgią, chociaż nie jestem taka pewna, czy wszystkie na pewno były odpowiednie dla dzieci. Jak telewizja, to i dobranocki - najlepsze były w piątki ("Smerfy" i "Muminki"), albo w niedziele (to np. "Gumisie" czy "Kacze opowieści"). Mam nadzieję, że jeszcze dobrze pamiętam.
Poza tym siedzieliśmy na zewnątrz. Wymienialiśmy się karteczkami, kartami telefonicznymi, tazosami i wszystkim innym. Rowery robiły za taksówki i woziliśmy się wzajemnie na ramie lub bagażniku, bawiliśmy się w podchody, w chowanego. A gdy padał deszcz, siedzieliśmy na klatce, np. grając w państwa-miasta. Nudy nie było, zawsze ktoś coś wymyślił.
Cieszę się, bo chociaż moje dzieci nie mają takich pomysłów jak kiedyś ja i moi koledzy (ale to czasem może i lepiej), nie muszę ich wyganiać na dwór. Mam nadzieję, że już tak zostanie.
Przeczytaj także: Szatnie jak klatki, andruty w sklepikach i wymienianie karteczek. Wspominamy szkołę lat 90.