Uwielbia pracę z dziećmi i ma z nimi dobry kontakt. Zawsze bardzo chętnie pomaga rodzicom w rozwiązywaniu problemów wychowawczych. Swoją wiedzą dzieli się ze studentami. Energiczna, konsekwentna, zdecydowana - Dorota Zawadzka - dzięki programowi w TVN jest znana w całej Polsce jako Superniania.
Czy to znaczy, że posiadła Pani tajemnicę wychowywania dzieci?
Mam swoje patenty, ale nie robię nic, czego nie znaliby inni specjaliści. W Polsce jest wielu mądrych psychologów rozwojowych i wychowawczych, pedagogów. Jest także mnóstwo mądrych książek, ale są one często napisane zbyt fachowym językiem, mało przejrzyste i trudne dla wielu rodziców. Ja jestem taką tubą, przez którą prawdy o wychowaniu trafiają do ludzi. Poza tym... kocham tę robotę. Lubię ludzi, lubię im doradzać, wtrącam się we wszystko. Taka już jestem.
I sama napisała Pani książkę...
Tak. "I ty możesz mieć superdziecko" to nie tylko coś w rodzaju prostego ABC dla rodziców. To pomoc w konkretnych przypadkach z podaniem metod dających szybkie rezultaty. Porady, po które w każdej chwili można sięgnąć. W planie mam kolejne książki dla rodziców, którzy chcą dowiedzieć się jeszcze czegoś więcej o wychowaniu dzieci.
Jak się ogląda Pani program, to można odnieść wrażenie, że wychowanie wcale nie jest trudne. Nawet wychowanie dziecka-terrorysty...
Bo to rzeczywiście jest proste! Gdyby było inaczej, nie byłoby tych wszystkich dobrze lub jako tako wychowanych pokoleń przed nami. To, że teraz sobie nie radzimy, wynika z tego, że mamy mniej czasu, jesteśmy bardziej konsumpcyjnie nastawieni do życia i... rozleniwieni. Wychowanie nie jest trudne, jeśli się patrzy na dziecko jak na podmiot, a nie przedmiot. Trzeba szanować jego potrzeby, podążać za nim. Jeśli mówimy "nie, bo nie", "bo ja tak chcę", wtedy dziecko się buntuje. Zawsze należy wytłumaczyć, dlaczego na coś się nie zgadzamy. Trzeba też pozwolić dziecku na samodzielność. Jeżeli nigdy nie dajemy trzylatkowi zapinać kurtki, to nie dziwmy się, że on, mając pięć lat, tego nie potrafi.
Rodzice mają coraz mniej czasu na wychowanie. Muszą pracować...
Nie zawsze. Jest wiele rodzin, w których jedno z rodziców mogłoby ograniczać aktywność zawodową przez pierwsze trzy lata życia dziecka. Ojcowie mogliby się włączać w wychowanie. U nas, niestety, jest taki model, że tata pracuje - co często oznacza ucieczkę od obowiązków domowych, a mama poświęca się dla dziecka albo przekazuje wychowanie opiekunkom. Potem dziwi się, że dziecko ją bije, kiedy ona wraca z pracy. Bije, bo się złości, że jej nie widziało przez cały dzień!
A jak to jest z tym poświęceniem?
Matki które się poświęcają są przez całe życie nieszczęśliwe. Uważają, że się nie spełniły. A przecież macierzyństwo nie jest kwestią poświęcenia tylko radości z bycia matką. Ważna jest organizacja życia rodziny w taki sposób, żeby choć raz w tygodniu kobieta miała czas tylko dla siebie. Można na przykład umówić się z partnerem, że on jest w domu, a ona wychodzi na kilka godzin i zajmuje się sobą.
Do uczestnictwa w programie "Superniania" wybierane są tak zwane normalne rodziny?
Jak najbardziej normalne i zwyczajne. Chodzi o to, żeby pokazywać problemy, z którymi może się utożsamiać wielu telewidzów. To są przeciętne rodziny, które nie radzą sobie z dziećmi.
To znaczy, że jest tak dużo niegrzecznych dzieci?
Agresja u dzieci występuje często, tyle że o tym nie mówimy. Wystarczy wejść na stronę internetową "Superniani" i poczytać, co ludzie piszą. Dzieci często tak się zachowują. Nie znają umiaru, chcą mieć wszystko i to natychmiast. A rodzice ulegają.
Dlaczego?
Powody są różne. Bo nie wiedzą, co robić; bo wstydzą się przed innymi, więc wolą na coś pozwolić, byle tylko dziecko przestało płakać; a czasem po prostu z lenistwa - dla świętego spokoju. Dzieci są mądre i doskonale to wykorzystują. Potrafią manipulować rodzicami.
Pracuje Pani bardziej nad rodzicami czy nad dziećmi?
Zawsze nad rodzicami. Nie wchodzę do żadnego domu, żeby wychowywać cudze dzieci. Moją rolą jest pokazanie rodzicom, co robią źle i jak to zmienić. Oni po moim wyjściu muszą wiedzieć, jak sobie radzić. Ja tam jestem tylko przez dwa, trzy tygodnie, a oni pracują dalej.
Superniania radzi:
- Kochaj dziecko mądrze.
- Szanuj je i traktuj jak podmiot, a nie jak przedmiot wychowania.
- Słuchaj, co ma do powiedzenia. Niech wasz kontakt będzie dialogiem, a nie twoim monologiem.
- Naucz się spędzać czas ze swoim dzieckiem - w sposób atrakcyjny, rozwijający, tworzący więzi między wami.
- Konsekwentnie stosuj jedną metodę wychowawczą.
- Ustal z innymi członkami rodziny wspólną linię postępowania z dzieckiem.
Zdarza się, że jest Pani bezradna wobec jakiegoś problemu?
W pracy raczej nie, bo jestem uparciuchem i uczę się nieustająco. Przygotowując się do spotkania z jakąś rodziną, zawsze analizuję informacje o niej, czytam, jakie mają problemy i obmyślam kilka wariantów postępowania, potem jadę tam i okazuje się, że są jeszcze inne, czasem poważniejsze sprawy do rozwiązania. A ja muszę reagować natychmiast. Nie jestem bezradna, ale czasem zaskoczona. W jednej rodzinie był na przykład konflikt pomiędzy rodzicami, którzy wcale się do siebie nie odzywali. W takich sytuacjach błędem rodziców jest przekonanie, że dzieci tego nie widzą i nie czują. Gdzie indziej starsze dziecko było zazdrosne o młodsze. Czuło się niedoceniane. Uświadomiłam to rodzicom. Później dostałam od tej dziewczynki list, w którym napisała: "Niania jest super. Lubię ją, bo nas szanuje".
Utrzymuje Pani kontakt ze wszystkimi rodzinami?
Ze wszystkimi, a jest ich jedenaście. Dzielą się ze mną swoimi sukcesami, opowiadają o problemach. Wiedzą, że mają we mnie wsparcie i mogą dzwonić o każdej porze.
W pracy z rodzinami opiera się Pani na psychologii behawioralnej?
Często słyszę, że to, co robię, wygląda trochę jak tresura... I tak, i nie. Tresura nie wymaga tłumaczenia zasad, a ja staram się zmusić do myślenia. Jest to faktycznie do pewnego stopnia trening. Małe dziecko musi reagować natychmiast na pewne komendy, takie jak "stój!", "nie dotykaj!". To jest ważne ze względu na jego bezpieczeństwo. I zarówno w przypadku wychowania dzieci, jak i w tresurze zwierząt należy stosować najczęściej jak się da nagrody, a nie kary. Kara wywołuje tylko stres, lęk i bunt.
Żadnych kar?!
Karą dla dziecka może być nasze spojrzenie, pogrożenie palcem, odmowa wzięcia na ręce albo zabawy. Tyle że wcale nie musimy tego tak nazywać. Brak nagrody też bywa karą. Może to być także odseparowanie od rodzica, ale w żadnym razie nie zamykanie dziecka w komórce czy łazience! Ja wprowadziłam jeżyka i dywanik, na których sadzam dziecko.
To jak postawienie do kąta...
Tak. Chodzi o to, żeby dziecko się wyciszyło i zastanowiło nad tym, co zrobiło. Rodzic ma z kolei czas na ochłonięcie i zebranie myśli.
Właśnie, czasem czujemy się bezradni. Co zrobić, kiedy dziecko krzyczy?
Najpierw policzyć do dziesięciu, żeby w pierwszym odruchu nie zareagować krzykiem albo, co gorsza, biciem dziecka. Można poprosić kogoś, żeby zajął się nim, dopóki nie ochłoniemy. Ważne jest, żeby nie przyjmować na siebie emocji dziecka. My, dorośli, musimy być spokojni. Błędem jest też myślenie, że dziecko robi coś specjalnie, na złość nam. Ono tylko próbuje, na ile może sobie pozwolić i co uda mu się osiągnąć. Krzyk dziecka trzeba przeczekać i w żadnym wypadku nie ulegać jego zachciance po to, żeby przestało. Na ataki histerii najlepiej nie zwracać uwagi. Ważne jest też, żebyśmy w takich sytuacjach byli konsekwentni.
Kiedy można dziecku ustąpić?
Wtedy, gdy nie mamy racji. Nie jesteśmy wszechwiedzący i nieomylni. Trzeba umieć się do tego przyznać. Czasem należy dziecko przeprosić. Gdy moi synowie byli młodsi, musieli się nauczyć argumentować. Ja miałam swoje racje, często emocjonalne, oni swoje. Jeśli potrafili podać mi choć dwa racjonalne powody, dla których powinnam się na coś zgodzić, dawałam się przekonać. Ja też musiałam argumentować, dlaczego na coś nie pozwalam.
Polecany artykuł:
W jakim wieku są Pani dwaj synowie?
Paweł ma prawie 19 lat, a Andrzej 14. Paweł już mieszka samodzielnie, studiuje psychologię. Jędrek ma uzdolnienia artystyczne.
Udało się Pani uniknąć błędów wychowawczych?
Paweł urodził się, kiedy byłam na trzecim roku studiów, więc miałam już jakieś przygotowanie teoretyczne. Ale oczywiście nie uniknęłam błędów. Trzymałam w ręku podręcznik "Dziecko" Benjamina Spocka - jedyny, jaki wtedy był - i wciąż sprawdzałam, czy mój syn dobrze się rozwija. W książce było napisane, że dziecko w wieku sześciu miesięcy powinno... Moje miało sześć miesięcy i trzy dni, a jeszcze tego nie robiło, więc wpadałam w panikę. To według mnie nie była najlepsza książka. Ja bardzo jej nie lubiłam. Przy drugim synu już wiedziałam, że moje dziecko nie musi pasować do podręcznika, aby się prawidłowo rozwijało.
Chłopcy sprawiali problemy?
Raczej nie. Znali granice, wiedzieli, co można, a czego nie. Są różni, musiałam więc indywidualizować swoje podejście do każdego z nich. Starałam się unikać porównywania jednego z drugim.
Zdarzało się Pani wpadać w panikę w związku z własnymi dziećmi?
Raz. Gdy wydawało mi się, że mój syn połknął klocek Lego. Pobiegłam do sąsiadki lekarki, a ona spokojnie stwierdziła: "Weszło, to i wyjdzie, nie martw się". Na szczęście był to tylko fałszywy alarm.
Co było najważniejsze w wychowaniu synów?
Zdobycie i utrzymanie ich zaufania do mnie. Oni wiedzą, że cokolwiek by się stało i cokolwiek by zrobili, dom jest miejscem, w którym mogą wszystko powiedzieć. Nawet jeśli w pierwszej chwili się zdenerwuję, to potem siądziemy i razem poszukamy rozwiązania. Dzięki temu nigdy się mnie nie bali. Jak starszy zmartwiony i trochę przestraszony przyniósł pierwszą jedynkę, to zabrałam go na lody. Powiedziałam, że nie podoba mi się to, że się nie nauczył, ale nie karałam go.
Ma Pani w nich przyjaciół?
Tak. A oni we mnie. Bardzo dużo rozmawiamy, spędzamy ze sobą sporo czasu. Nieraz chodzimy razem na zakupy i wtedy doradzają mi, co powinnam kupić i w czym dobrze wyglądam. Któregoś dnia ekspedientka w takiej sytuacji powiedziała: "Widać, że jest pani nie tylko supernianią, ale też supermamą". To było miłe.
Jak synowie przyjęli rozwód rodziców?
To nigdy nie odbywa się bezboleśnie. Na szczęście byli już dość duzi i wiele rozumieli. Staraliśmy się ich do tego przygotować, rozmawiać. Poza tym zawsze byli i będą naszymi ukochanymi dziećmi i to, co najlepsze już od nas dostali. W sprawach, które ich dotyczą, do dziś jesteśmy z byłym mężem jednomyślni. To, że nam nie wyszło nie może odbijać się na dzieciach.
Młodszy syn nie mieszka z Panią...
Teraz mieszka z ojcem. Odkąd jestem supernianią, bywam w Warszawie tylko kilka dni w miesiącu, a nastolatek musi mieć stałą opiekę. Mam jednak nadzieję, że w nowej edycji grafik będzie inaczej ułożony i to się zmieni.
Zaakceptowała Pani od razu usamodzielnienie się starszego syna?
Przyjęłam to jako naturalną kolej rzeczy. Może stało się to trochę za wcześnie, ale on wyjątkowo szybko dojrzał intelektualnie i społecznie, więc nie bałam się, że sobie nie poradzi. Studiuje, pracuje i właściwie sam się utrzymuje. Czasem tylko zaglądam do jego lodówki i jak widzę jedynie keczup, wyciągam go na zakupy. Wychowałam go tak, żeby inna kobieta miała z niego pożytek. Dzięki temu nie tylko nie stracę syna, ale jeszcze zyskam córkę.
Czy dzieci można rozpieszczać?
Nawet należy! Tylko trzeba to robić mądrze. Nie przekupywać, nie zasypywać prezentami, nie ulegać. Dziecko musi znać granice, bo to buduje jego poczucie bezpieczeństwa. Rozpieszczanie powinno polegać na tym, że spędzamy z dzieckiem dużo czasu i ono wie, że rodzic jest jego prawdziwym przyjacielem. Dla mnie czas spędzony z moimi dziećmi był najlepszym okresem w życiu.
miesięcznik "Zdrowie"