13 stycznia wszczęto postępowanie w sprawie żłobka Happy Feet przy al. Dzieci Polskich w Międzylesiu. Placówka jest prywatna, ale dotowana przez miasto. I to niemałą kwotą, bo łącznie jest to 2,5 mln zł. Dzięki dotacjom rodzice nie płacą za opiekę nad ich pociechami, a miasto wypłaca żłobkowi pieniądze transzami w wysokości 0,5 mln złotych.
Placówka wygląda na nowoczesną i zadbaną, jednak zarzuty jakie mają wobec niej rodziny uczęszczających tam dzieci mrożą krew w żyłach. Policja prowadzi już postępowanie w tej sprawie, które nadzoruje Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga.
Dowiedz się: Jak rozpoznać najlepszy żłobek? Profesjonalna opiekunka podpowiada
Dowiedz się: Od kiedy dziecko pamięta wydarzenia z dzieciństwa?
Lista zarzutów wobec żłobka jest szokująca
O sprawie poinformowali dziennikarze Gazety Wyborczej. W piśmie rodziców, które ich pełnomocnik przesłał do warszawskiego ratusza, lista zarzutów jest bardzo długa. Opiekunowie wymieniają tak skandaliczne zachowania w opiece nad dziećmi w wieku 1,5 roku do 2 lat, jak zamykanie i pozostawianie bez opieki, izolowanie dzieci na korytarzu, utrzymywanie temperatury poniżej przepisowych 20 stopni, szarpanie, stawianie do kąta, krzyczenie, odbieranie zabawek, a nawet bidonów z piciem.
Lista dowodowa jest bardzo długa, a wchodzą w jej skład SMSy i maile, a takze zeznania jednej z opiekunek, która nie wyrażała zgody na takie zachowania wobec dzieci. Ma ona zeznawać w sprawie.
- Widziałam, jak płaczący chłopiec był przez opiekunkę wyprowadzony z sali. Zamknęła go w ciemnym kantorku. Płakał, krzyczał, kopał w drzwi. Zapytałam, dlaczego to robi. Bo płacze, odpowiedziała - opowiada dzienikarzom opiekunka.
To samo wynika z zeznań rodziców. Jedna z mam zorientowała się, że coś złego dzieje się z jej synem, gdy sam zamknął się w ciemnej łazience, by się uspokoić.
- Powiedział, że musi tam siedzieć, aż się uspokoi. Kiedy próbowałam go przytulić, wpadł w histerię. Teraz kiedy przejeżdżamy obok starego żłobka, Olek płacze i mówi, że nie chce tam jechać - opowiada jedna z mam.
Rodzice są zdesperowani, by doprowadzić do zamknięcia placówki lub chociaż do zwolnienia osób winnych gnębienia dzieci.
- Źle się czuję z tym, że na miejsce zwolnione przez nas zgłosiło się pewnie inne dziecko - komentuje inna mama.
Postępowanie trwa już od miesiąca
Sprawa trafiła do radnych, którzy zaczęli wywierać naciski na przyspieszenie śledztwa i ewentualne rozważenie rozwiązania umowy ze żłobkiem.
- Mnie osobiście bardzo poruszyła ta sprawa, jestem mocno wyczulona na przemoc wobec dzieci, w dodatku tak małych, które nie mogą same opowiedzieć o tym, co je spotkało. Nie mogę potwierdzić, że doszło do przemocy, bo nie byłam jej świadkiem. Relacja rodziców brzmiała jednak na tyle wiarygodnie, że chciałabym, aby miasto dołożyło wszelkich starań, by wyjaśnić tę sprawę, a jeśli zarzuty się potwierdzą, powinno zerwać współpracę z taką placówką - komentuje dla Gazety Wyborczej radna Dorota Łoboda.
Póki co, sprawa trwa już niemal miesiąc i wciąż nie ma pewności, czy dzieci chodzące do placówki są w niej bezpieczne.
- Na tym etapie sprawy nie ma podstaw do wstrzymania dotacji i rozwiązania umowy na prowadzenie placówki. Niemniej troska o dobro i bezpieczeństwo dzieci jest zawsze na pierwszym planie, dlatego wszelkie niepokojące sygnały traktujemy poważnie i przyglądamy się takim sprawom w ramach swoich kompetencji – zapewnia rzeczniczka stołecznego ratusza.
Sprawa jest tym trudniejsza, że większość dzieci uczęszczających do żłobka, to maluchy, które jeszcze nie mówią. Ciężko więc wywnioskować, co tak naprawdę przeżyły w placówce.
Dowiedz się: Jak pomóc dziecku i sobie w okresie lęku separacyjnego?