„Matki pingwinów” określane są przez Netflix jako komediodramat. I rzeczywiście. Oglądając na oficjalnym pokazie dwa pierwsze odcinki, na przemian śmiałam się i ocierałam łzy.
Choć serial Klary Kochańskiej-Bajon mówi o wychowawczych zmaganiach matek dzieci atypowych i niepełnosprawnych, to jednak matczyna wrażliwość, która bije z ekranu, jest uniwersalna.
Wszystkie przeżywamy istny rollercoaster uczuć. I właśnie to serial Netflix przedstawia perfekcyjnie. Bohaterowie są tak różni od siebie nawzajem i od nas, widzów, a jednocześnie tak bardzo podobni, że już po pierwszym odcinku można poczuć z nimi niesamowitą więź. Ale ostrzegam, przy tym serialu nie da się nie płakać. Czy zatem wrażliwsi widzowie powinni odpuścić sobie jego oglądanie? Nie, bo będą to łzy oczyszczające, które paradoksalnie dają siłę i nadzieję.
W tej historii jest humor, dystans, nadzieja na uporanie się z wyzwaniami. To przede wszystkim opowieść o sile wsparcia i wspólnoty i o tym, że do wychowania dziecka, zwłaszcza dziecka niepełnosprawnego, rzeczywiście potrzebna jest wioska. Możemy chcieć z tym walczyć, wypierać to, ale zawsze gdzieś tam okaże się, że drugi człowiek, będący w podobnej sytuacji, jest nam do życia niezbędny.
„Matki pingwinów” to opowieść o sile wspólnoty
W tytułowe „Matki pingwinów” wcielają się Masza Wągrocka, Barbara Wypych, Magdalena Różczka i Tomasz Tyndyk. Ich postacie to osoby, które poza rodzicielstwem nie miałyby szans się spotkać, a już z pewnością - nie zaprzyjaźnić.
W dwóch pierwszych odcinkach najlepiej poznajemy jedną z nich. To zawodniczka MMA i matka chłopca będącego jeszcze na początku diagnozy. Ona jedyna z całej rodziny i otoczenia 7-letniego Mikołaja, nie dostrzega w synu znamion spektrum autyzmu. A może inaczej... Widzi je, ale za wszelką cenę wypiera.
Druga, to pełnoetatowa mama córki z zespołem Downa, entuzjastyczna influencerka, która wprowadza najwięcej komediowych scen. Jest tak samo urocza i wspierająca, jak i irytująca. W grupie są też rodzice dzieci z dużym stopniem niepełnosprawności, którzy swoim doświadczeniem uzupełniają skrajne osobowości pozostałych. Wszyscy oni pozornie do siebie nie pasują, z początku nawet się nie lubią, a jednak nawiązują wspólnotę, której - jak się domyślam - siła dopiero zaczyna się rozkręcać.
To nie jest smutna historia ani pomnik męczeństwa
Czy warto obejrzeć „Matki Pingwinów”? Zdecydowanie tak. Mówię to z pełną świadomością, choć pewnie nie zdecydowałabym się sięgnąć po ten serial, gdyby nie zaproszenie na jego pokaz.
Zawsze bałam się tego typu tematyki w filmach i serialach. Unikałam ich, żeby nie wpędziły mnie w jeszcze większe poczucie winy. Bo przecież jak ja, matka zdrowego dziecka mam prawo narzekać na trudy codzienności, skoro na świecie są rodzice, którzy zrobiliby wszystko by życie ich i ich dzieci wyglądało podobnie do życia mojej rodziny. By problemy sprowadzały się do wojny o naczynia pozostawione na biurku, albo do spóźnienia do pracy, bo córce w ostatniej chwili przypomniało się, że nie wzięła z domu stroju na WF.
Jeśli macie podobne odczucia, to z góry uspokajam. „Matki Pingwinów” nie wpędzają w błędne koło obwiniania się za to, że za mało docenia się swoje życie.
Wprost przeciwnie. To serial, który daje „kopa”, mobilizuje, ale nie dołuje, bo serialowi rodzice są w gruncie rzeczy tacy sami jak my. Jak podkreślają jego twórcy - tu rodzicom dzieci atypowych i tych z niepełnosprawnościami nie stawia się pomników męczeństwa. Oni też miewają gorsze dni, popełniają błędy. Obserwując jednak zmagania serialowych bohaterów, matek i ojców czuje się przede wszystkim ich energię, która inspiruje i dodaje otuchy. „Matki pingwinów” nie są odrealnione. Śmieją się, żartują, złoszczą, irytują, bywają zrezygnowane, by za chwilę wpaść na rozwiązanie swoich problemów. Czasami jest im siebie żal, innym razem widzą w swoim życiu samo dobro, jeszcze innym walczą ze wszystkimi dookoła o szczęście swoich dzieci.
Niech inność przestanie przerażać
Mam nadzieję, że dzięki temu serialowi, przestaniemy jako społeczeństwo bać się rodziców dzieci niepełnosprawnych. Używam słowa „bać się” intencjonalnie. Czy nie jest tak, że obawiamy się, że zrobimy jakąś gafę, że ich urazimy, że będziemy za bardzo albo za mało współczujący, wrażliwi... Przez to unikamy kontaktu, pozostawiamy ich z nieśmiałym uśmiechem jako dodatkiem do „cześć” czy „dzień dobry”. Może w końcu się to zmieni.
Ten serial pokazuje, że choć mierzą się oni z nieporównywalnie większymi wyzwaniami, to paradoksalnie są w swoich odczuciach podobni do całej reszty matek i ojców. A tym, czego potrzeba każdemu rodzicowi, bez względu na sytuację, w której przyszło mu opiekować się i wychowywać swoje dzieci, jest wspólnota. Ludzie, którzy pocieszą, na których można się powściekać, których mądrość można chłonąć, lub spostrzegać rzeczy, których sami nie chcemy akurat powielać. Razem jest raźniej. Czasem łatwiej, czasem wprost przeciwnie – trudniej, ale za to bez dołującej pustki i osamotnienia. O tym właśnie jest ten serial.
A najlepszą recenzją niech będą słowa mam dzieci z niepełnosprawnościami, które spotkałam na premierze „Matek Pingwinów”:
„Tu nie ma ściemy. Dziękujemy, że tak prawdziwie to opisaliście”