Pod naszym postem na Facebooku, w którym linkowałyśmy do tego tekstu: Dzieci oszalały na punkcie „Squid Game”. „Wystarczyła makabryczna laleczka, abym miała dość”, pojawiło się mnóstwo komentarzy. Wśród nich ten, do którego jest mi wyjątkowo blisko:
Jako dziecko oglądałam z mamą krwawy „Braveheart”, gdzie ścinają głowę głównego bohatera, leją się na miecze, strzelają do siebie z łuków... Oglądałam „Młodych gniewnych”, gdzie były patologie, narkotyki, broń, ciężarna nastolatka... Oglądałam „Park Jurajski”, gdzie dinozaury zżerały ludzi. A nawet „Wstrząsy” o krwiożerczych łapoidach. Nie chodzi o to, co oglądamy, ale jakie z tego wyciągamy wnioski, czego nas to uczy.
Często w „zwykłych” produkcjach jest więcej przemocy niż w filmach akcji czy horrorach (ja, stara baba, nie mogę patrzeć na niektóre sceny „Pasji” Mela Gibsona), a gdy przypomnimy sobie, co oglądałyśmy w dzieciństwie, mogłybyśmy złapać się za głowę.

To te produkcje mogły nas ściągnąć z podwórka
„Yattaman”, „Gigi”, „Generał Daimos” - m.in. te tytuły z Polonii 1 były czymś, co sprawiało, że wracałam do domu. Gdy dziś je oglądam, nie potrafię odnaleźć tego czegoś, co sprawiało, że rzucałam wszystko i siadałam przed telewizorem. Wiadomo, mieliśmy mniejszy wybór, ale chyba musiało być coś jeszcze. Tylko co? Wiadomo, wciąż wspominam je z sentymentem, ale dziś ciągnące się przez kilka odcinków gole Tsubasy nie ekscytują tak, jak przed laty.
Gigi i białe majteczki czy Miss Dronio i jej piersi - dziś sceny są raczej powodem do żenady, a nie do śmiechu. A takich historii było więcej. I, cóż, oglądaliśmy, a jakoś wyszliśmy na ludzi.
Przemoc była wszędzie
Jedną z gier, w którą namiętnie grałam w dzieciństwie, była Contra. Co robili komandosi? Oczywiście, zabijali. Przemoc była wszędzie, nie tylko w grach czy we wspomnianych produkcjach z Polonii 1, ale i w „zwykłych” bajkach. Nie brakowało jej chociażby w „Motomyszach z Marsa”.
Do tego są jeszcze te „zakazane” - chyba każdy mój rówieśnik doskonale zna np. Beavisa i Butt-heada czy Kenny'ego i pozostałych chłopaków z „Miasteczka Southpark”. Gorszyć mogli i Simpsonowie, a przecież wszyscy ich oglądaliśmy, nierzadko razem z rodzicami. A koszmarnych snów nie trzeba mieć tylko na myśl o Freddym Kruegerze czy laleczce Chucky, przerażał i „Matrix”, i „Szósty zmysł”.
Nie-zakazany owoc już tak nie kusi
Nie chodzi mi o to, abyśmy dały dzieciom pełną dowolność i pozwoliły im oglądać (czy grać) wszystko, co zechcą. Po prostu nie demonizujmy każdej produkcji. A zamiast zakazywać, tłumaczmy. Dzieci nie żyją na bezludnej wyspie, jak nie w domu, to razem z kolegami obejrzą to, czego my im zabraniamy.
Pamiętasz, co czułaś, gdy słyszałaś wieczne „nie”? Czasem nie jest łatwo, ale wiele więcej zyskamy, gdy np. siądziemy i obejrzymy razem z dzieckiem „zakazany” serial czy film, zagramy w grę, w którą „wszyscy grają”. Nie tylko możemy lepiej poznać świat, który interesuje młodych ludzi czy wytłumaczyć, dlaczego pewne rzeczy nam się nie podobają, ale może się też okazać, że to wcale nie jest takie fajne, jak naszemu dziecku się wydaje. Zakazany owoc kusi, gdy jest na wyciągnięcie ręki już nie jest taki interesujący.