W sobotę wieczorem zauważyłam, że oko mojego 2-letniego synka jest nieco podpuchnięte. O ho! – pomyślałam sobie, zaczyna się jakaś infekcja. Nauczona doświadczeniem, postanowiłam zaczekać na rozwój wypadków. Zrobiłam ciepły okład z herbaty i liczyłam, że dolegliwość cudownie minie do rana. Niestety w niedzielę okazało się, że oko jest już na tle spuchnięte, że synek ma w połowie zaburzone pole widzenia. Nie czekając już, zabrałam go z mężem na dyżur do szpitala.
Zdrowy nawyk
Dyżurujący lekarz stwierdził gradówkę. Ku mojemu zdziwieniu bardzo długo jednak zastanawiał się nad lekiem, zanim wypisał receptę. Gdy summa summarum trzymałam ją już w ręce, poczułam ulgę, że już za chwilę, będę mogła ulżyć swojemu dziecku. W aptece recepta nie wzbudziła żadnych podejrzeń, cieszyłam się, że lek jest dostępny od ręki – w końcu to niedziela i tylko jedna apteka w naszym mieście jest otwarta.
Przyjeżdżam do domu, otwieram lek i przechodzę do rutynowego czytania ulotki. Dawkowanie dla dorosłych jest, ale chwila - nie widzę informacji o dawkowaniu dla dzieci. Czytam dalej i jestem zszokowana „nie jest przeznaczony do stosowania u dzieci i młodzieży”. W pierwszym odruchu jadę skonsultować to z farmaceutą w aptece, ten przeprasza mnie, że nie zerknął na pesel pacjenta wydając lek. Stanowczo odradził mi podawania go, twierdząc, że lek ma duże stężenie – zbyt duże dla 2-latka. Farmaceutyk mógłby uszkodzić jego oko.
Błąd lekarza, mój kłopot
Prosto z apteki jadę ponownie do szpitala, mając nadzieję, że zastanę lekarza. Jest! Mówię mu w czym rzecz i w tej samej chwili widzę, jak oblewa go czerwony rumieniec. Zaczyna przepraszać mnie za to, tłumacząc się oględnie, że nie jest pediatrą. Zaprosił mnie do gabinetu i tym razem przepisał lek dla dzieci. Trzy razy jeszcze mnie za to przepraszał, czując się mocno zażenowany całą sytuacją. Cóż mi jednak po jego przeprosinach. Gdyby nie mój zdrowy nawyk, mógłby wyrządzić krzywdę mojemu dziecku. Sąd stwierdziłby później „błąd lekarski", tyle że konsekwencje niefrasobliwej decyzji lekarza ponosiłby nie kto inny tylko mój syn, a pośrednio my. Chyba do końca życia bym sobie tego nie podarowała.
Dzielę się z wami moją historią, by przekonać was, że nawyk czytania ulotek za każdym razem, kiedy podajecie lek swojemu dziecku jest na wagę zdrowia i życia. Lekarz to tylko człowiek i też może pomylić się chociażby w dawkowaniu leku. Nasza historia pokazała jednak, że pomyłki lekarskie mogą być jeszcze bardziej dotkliwe. Dlatego jeśli cokolwiek wzbudza wasze podejrzenie, przed podaniem leku skonsultujcie swoje wątpliwości z farmaceutą lub lekarzem. Jeśli zaś sam lekarz nie wzbudza waszego zaufania, lepiej udać się do innego.
Intuicja matki
Jestem wdzięczna losowi, że tak to się u nas skończyło, ale gdybym podała jednak ten lek synkowi, miałabym do siebie ogromne pretensje. Wiecie o co najbardziej? O to, że już w trakcie wizyty u lekarza nie poszłam za głosem swojej matczynej intuicji, która podpowiadała mi „uciekaj stąd”. Drugi raz jej nie zawiodłam – mimo iż lekarz wypisał mi nową receptę, nie wykupiłam jej – udałam się do innego szpitala w sąsiednim mieście, gdzie na dyżurze był okulista dziecięcy, a nie przypadkowy lekarz rodzinny z małym doświadczeniem.