Żyją dzięki krwi pępowinowej - poznaj niezwykłe historie trójki dzieci

2022-04-27 15:38

Niespełna 80 mililitrów krwi pępowinowej, pobranej w trakcie porodu, może uratować życie dziecka, któremu inne metody nie dają nadziei. Przeczytaj prawdziwe historie małych pacjentów, którzy żyją dzięki przeszczepowi komórek macierzystych.

Żyją dzięki krwi pępowinowej - poznaj niezwykłe historie trójki dzieci

i

Autor: Getty images Poznaj niezwykłe historie trójki dzieci

Komórki macierzyste to pierwotne, niewyspecjalizowane komórki o olbrzymiej zdolności namnażania się i przekształcania w wyspecjalizowane komórki, tworzące określone tkanki.

Od lat wykorzystuje się je w medycynie, odbudowując lub wręcz zastępując uszkodzone komórki. Dzięki  nim można uratować życie dziecka chorego m.in. na białaczkę, czy którąś z kilkudziesięciu innych chorób, m.in. onkologicznych.

W pobieranej w trakcie porodu krwi pępowinowej znajduje się średnio pomiędzy 800 milionów, a miliardem komórek macierzystych. Na świecie wykonano dotąd ponad 40 tys. przeszczepów krwi pępowinowej, zarówno u dzieci, jak i u dorosłych. W Polsce przeprowadzono ich dotąd kilkadziesiąt, większość u dzieci.

Poznaj prawdziwe historie uratowanych dzięki krwi pacjentów.

Spis treści

  1. Historia Kacperka
  2. Historia Dominiki
  3. Historia Miłosza
Krew pępowinowa

Historia Kacperka

Siedmioletni Kacper przez ponad dwa lata walczył z ciężką dysfunkcją szpiku – anemią aplastyczną. Dawca szpiku, który miał być nadzieją na dalsze, zdrowe życie, wycofał się w ostatniej chwili. Ratunkiem okazała się krew pępowinowa, pobrana od młodszej siostrzyczki.

Straszna diagnoza

Choroba Kacperka zaczęła się w listopadzie 2011 roku. Miał wtedy pięć lat, i jak wiele dzieci w tym wieku, miewających bóle wzrostowe, w środku nocy zaczął budzić go silny ból kolan.

Gdy sytuacja powtarzała się, rodzice skonsultowali się z lekarzem. Ten zalecił badania krwi, których wyniki zszokowały nie tylko rodziców, lecz też lekarzy.

Okazało się, że Kacper cierpi na małopłytkowość, czyli niedobór płytek krwi. Specjaliści podejrzewali białaczkę. "Wszystko się nam posypało jak domek z kart - wspomina Tata Kacperka.

Kacper trafił do szpitala w Częstochowie, jeszcze tego dnia skierowano go do Katowic, gdzie miał biopsję. Rodzice na moment odetchnęli, bo okazało się, że nie ma raka ani białaczki.

Wyniki kolejnych badań nie były jednak dobre. Lekarze pobrali wycinek kości – okazało się, że szpik chłopca był pusty. Diagnoza brzmiała okrutnie. Chłopiec cierpiał na ciężką postać niedokrwistości – anemię aplastyczną.

To choroba, której przyczyną są defekty komórek macierzystych krwi, prowadzące do zahamowania ich dzielenia się i różnicowania. Dochodzi wówczas do niewydolności szpiku kostnego, a w jej efekcie do pancytopenii, czyli obniżenia ilości wszystkich komórek krwi i do zaniku szpiku. Kacper wymagał częstych i licznych transfuzje krwi i płytek.

- Również jego odporność w zakresie ochrony przeciwbakteryjnej i przeciwgrzybiczej była kiepska, ze względu na niski poziom granulocytów – mówi prof. Krzysztof Kałwak z Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu.

Dawca się wycofuje

Rozpoczęła się walka z czasem. Ratunkiem mógł być przeszczep szpiku, zaczęto więc szukać dawców. W pierwszej kolejności przebadano rodziców i brata. By mogło dojść do zabiegu, wymagana jest zgodność w 9 na 10 antygenów.

Niestety, rodzice byli genetycznie zgodni z Kacprem tylko w połowie, a brat Mikołaj w 7 na 10 antygenów. Pozostało czekać, aż znajdzie się dawca. W listopadzie 2012 roku zadzwonił telefon z dobrą nowiną.

Tata Kacpra wspomina: - Dawca się znalazł. Zaczęto przygotowywać syna do zabiegu. Usunięto mu chore zęby oraz założono specjalny cewnik, który umożliwiał pobieranie i podawanie płynów, leków i krwi, bez zakładania dodatkowych wenflonów – dodaje.

Termin przeszczepu wyznaczono na 27 listopada 2012r we wrocławskiej Klinice Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej. Dziesięć dni wcześniej zadzwoniła lekarka. To był cios: dawca w ostatniej chwili się wycofał. Pytanie „Dlaczego?” pozostało bez odpowiedzi.

- Człowiek już się ucieszył, że wszystko się skończy, że wszystko będzie dobrze. A tu jednak się rozczarowaliśmy, tak samo Kacperek. Był już pełen nadziei, że już będzie po wszystkim, że nie będzie musiał być wkłuwany i skończy się jego cierpienie. Jednak było inaczej – opowiada mama Kacpra.

Czytaj również: Prawdy i mity o bankowaniu krwi pępowinowej

"Dziecko się wychoruje, niech pani da spokój". Ta rodzina żyje normalnie dopiero od diagnozy, którą wywalczyła

Nadzieja umiera ostatnia

Walka o życie zaczęła się od nowa. Pojawiła się jednak nadzieja: rodzice spodziewali się kolejnego dziecka. Tata Kacpra wspomina – Dowiedzieliśmy się w klinice od pani ordynator, że można pobrać krew pępowinową i podać ją Kacprowi zamiast szpiku od dawcy niespokrewnionego.

Komórki macierzyste z krwi pępowinowej są bardziej wartościowe niż komórki pozyskane z innych źródeł (np. szpiku), gdyż są one pierwotne, niewyspecjalizowane i wielopotencjalne.

Mają niezwykle cenną zdolność do samoodnowy i przekształcania się w inne komórki, z których zbudowane są tkanki człowieka. - Komórki z krwi pępowinowej zapewniają znacznie lepsze przeżycie u dzieci z chorobami metabolicznymi niż np. komórki macierzyste z krwi obwodowej bądź szpiku kostnego – mówi prof. Kałwak.

Kacper żyje dzięki krwi swojej siostry Wiktorii

Młodsza siostrzyczka Kacpra urodziła się w styczniu 2013 roku. W trakcie porodu pobrano z jej krwi pępowinowej komórki macierzyste, które trafiły do laboratorium Polskiego Banku Komórek Macierzystych.

Gdy okazało się, że mogą one uratować życie Kacpra, wszystko potoczyło się błyskawicznie. Przeszczep odbył się trzy tygodnie później. Wszystko odbyło się sprawnie i bez komplikacji, a po 30 dniach wyniki badań potwierdziły, że przeszczep się przyjął, a wyniki badań leukocytów w końcu są prawidłowe.

- Nazwaliśmy córeczkę Wiktoria, co oznacza zwycięstwo, na cześć tego, że była pełna zgodność komórek macierzystych. Pomyśleliśmy, że to cud od Boga – wspomina mama chłopca.

Kacper powoli wraca do zdrowia. Póki co czas spędza z rodziną w domu, ale już wkrótce będzie mógł wrócić do szkoły i kolegów, za którymi bardzo tęskni.

Historia Dominiki

Dziewczynka chorowała praktycznie od urodzenia. Dzięki przeszczepowi komórek macierzystych dziś rozwija się normalnie i cieszy się pełnym zdrowiem.

Pierwszą w życiu operację dziewczynka miała już dzień po narodzinach, gdy konieczna byłą korekta nieprawidłowej budowy przewodu pokarmowego. Później okazało się, że Dominika ma wadę serca.

W wieku trzech lat nękały ją stałe wymioty i biegunki. Po szczegółowych badaniach lekarze zdiagnozowali u niej małopłytkowość krwi – chorobę, która polega na niedoborze płytek krwi. Przez kilka następnych lat miała więc transfuzje, najpierw co miesiąc, później już co dwa tygodnie.

Mimo to normalnie się rozwijała, chodziła do szkoły, a wolny czas poświęcała na hobby – jazdę konną. Ale im była starsza, tym częściej nie było jej w szkole. Pogorszyły się wyniki badań i lekarze obawiali się, że może jej stać się krzywda. Jej mama, pani Dorota, zdecydowała się poszukać pomocy u innych specjalistów.

Poszukiwania dawcy szpiku

Po badaniach w Warszawie okazało się, że dziewczynka cierpi na niedokrwistość Fanconiego. Diagnoza ta była znacznie bardziej niepokojąca, niż poprzednia, gdyż choroba ta zwiększa zagrożenie wystąpienia nowotworu.

Wkrótce rozpoczęły się poszukiwania dawcy szpiku – w ciągu półtora roku nie znalazł się nikt odpowiedni. Rodzice Dominiki zdecydowali się więc na kolejne dziecko w nadziei, że zgodność antygenów między rodzeństwem da szansę na przeszczep.

Choć tuż przed porodem znalazł się w końcu odpowiedni dawca, lekarze uznali, że najpierw sprawdzą, czy pobrana przy porodzie krew pępowinowa będzie zgodna z krwią Dominiki – krew rodzeństwa daje bowiem większe szanse powodzenia przeszczepu, niż materiał pobrany od obcego dawcy.

Krew pępowinowa brata ratunkiem dla Dominiki

Kacper, brat Dominiki, urodził się w styczniu 2010 r. Wyniki badań potwierdziły: komórki macierzyste z pobranej krwi pępowinowej nadają się dla Dominiki.

Dziewczynka miała już 11 lat, lekarze zdecydowali jeszcze, że poczekają jeszcze rok na przeszczep komórek z krwi pępowinowej jej młodszego brata oraz ze szpiku. Dziewczynka cierpliwie na to czekała. Z godnością też przyjęła konieczność ogolenia głowy, choć wiązało się to ze stratą pięknych, długich włosów.

Przed przeszczepem konieczna była intensywna chemioterapia – trzeba było zniszczyć chore komórki szpiku kostnego. Dziewczynka musiała przebywać w wysterylizowanej izolatce, a lekarze i najbliższa rodzina przed wejściem do niej musieli zakładać specjalne maski, ochraniacze i fartuchy.

Przeszczep wykonano w Katedrze i Klinice Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej Akademii Medycznej we Wrocławiu. Po sześciu tygodniach wyniki badań były na tyle dobre, że dziewczynka wróciła do domu.

Z dnia na dzień jej stan zdrowia poprawiał się. Dziś czuje się doskonale i może jeździć na rowerze, rolkach, chodzić na basen. Czas choroby ma za sobą – teraz przed nią czas spełniania marzeń.

Historia Miłosza

Trzyletni Miłosz jest energiczny i zawsze uśmiechnięty. Patrząc na niego aż nie chce się wierzyć, że niedawno, dzięki komórkom macierzystym z krwi pępowinowej brata pokonał ciężką chorobę, histiocytozę.

Dwa noworodki na milion – tyle dzieci rodzi się z histiocytozą, rzadką chorobą onkologiczną. Dochodzi w niej do nadmiernego rozrostu histiocytów, komórek układu odpornościowego. Mogą one gromadzić się w każdym narządzie, a następnie go uszkadzać.

Objawy choroby zależą od tego, gdzie umiejscowiła się choroba – mogą to być na przykład zmniejszenie masy ciała, niewydolność szpiku, wątroby czy innych narządów, ubytki w kościach, wytrzeszcz gałek ocznych.

Gdy urodził się Miłosz, nic nie wskazywało na to, że jest chory. Jednak już kilka miesięcy po porodzie wyniki standardowych badań okazały się na tyle niepokojące, że lekarze rozpoczęli serię szczegółowych testów. Po długim okresie oczekiwania na diagnozę rodzice usłyszeli: Miłosz ma histiocytozę.

Radość i smutek

Nie była to jedyna niespodziewana wiadomość – okazało się, że mama Miłosza, pani Grażyna, jest w kolejnej ciąży. Radość mieszała się ze smutkiem, tego ostatniego było jednak o wiele więcej.

Zdiagnozowanie tak poważnej choroby oznaczało, że chłopiec kolejne miesiące spędzi w szpitalu, wraz z mamą, która spędzała z nim każdy dzień mimo rosnącego brzuszka. Rozpoczęto leczenie i intensywne poszukiwania dawcy szpiku.

Rodziców wykluczono w pierwszej kolejności ze względu na brak zgodności genetycznej. Miłosz dzielnie znosił sytuację, bez protestu poddawał się kolejnym zabiegom i nakłuciom. Często musiał spędzać czas w izolatce, w której prócz lekarzy mogła przebywać tylko mama.

Swoje drugie urodziny obchodził na szpitalnej sali, ale z powodu specjalnej diety nie dane mu było nawet spróbować urodzinowego tortu. Dzięki niesamowitej energii i pogodzie ducha stał się ulubieńcem całego personelu, a Dyplom Dzielności, jaki otrzymał, to do dziś powód do dumy jego rodziców. Mijały kolejne tygodnie. Znalazł się dawca szpiku o niepełnej zgodności antygenów.

Czytaj również: Dzieci i nowotwory - wywiad ze specjalistą

Moje dziecko jest śmiertelnie chore. Nie umiem sobie z tym poradzić [RADY PSYCHOONKOLOGA]

Krew pępowinowa od brata

W tym samym czasie mama chłopca dowiedziała się, że w trakcie zbliżającego się wielkimi krokami porodu można pobrać krew pępowinową i wyizolować z niej komórki macierzyste, które być może uratują jej starszego synka.

Decyzja była oczywista – pani Grażyna zdecydowała się na pobranie krwi pępowinowej drugiego synka, Piotrusia. Pewnością siebie zaskoczyła lekarzy, którzy jednak w pełni poparli jej decyzję.

Po pobraniu krew zdeponowano w Polskim Banku Komórek Macierzystych. Niedługo potem badania potwierdziły, że wyizolowane z niej komórki macierzyste mogą zostać przeszczepione Miłoszowi.

Zabieg odbył się w Klinice Onkologii, Hematologii i Transplantologii Pediatrycznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Po miesiącu wyniki badań leukocytów były prawidłowe. Chłopiec powoli zaczął wracać do zdrowia. 

I do młodszego braciszka, którego widział tylko przez chwilę, tuż po narodzinach, a później przez sześć miesięcy nie miał z nim kontaktu. Braterska miłość okazała się silniejsza, niż rozłąka.

Pani Grażyna wspomina, że przez pięć minut chłopcy nie mogli się od siebie wręcz oderwać. Dziś Miłosz cieszy się dzieciństwem jak każdy kilkulatek, a po chorobie pozostało tylko wspomnienie, specjalna dieta i kontrolne wizyty  lekarskie.